Strony

czwartek, 29 sierpnia 2013

"Marzenia i tajemnice" "Dobrego dziecka"

Myślę, że napisanie w jednym poście o tych dwóch książkach jest całkiem trafne.
Dwa spojrzenia w odległą przeszłość.
Dwa różne podejścia do życia.
Dwie dojrzałe kobiety.
Jedna urodzona chwilę po wojnie, druga przed.
Czy wojna miała wpływ na ogromną emocjonalność jednej z nich?
Dlaczego tej drugiej jej zabrakło? 

Roma Ligocka "Dobre dziecko"
Po spisaniu wspomnień ("Dziewczynka w czerwonym płaszczyku") z dziecięcego okresu, który przypadł na czas wojny, Roma Ligocka znów wraca do tego co było.
Tym razem sięga do okresu wczesnej młodości. Do trudnego okresu dojrzewania. Do szeregu emocji jakie towarzyszyły temu czasowi. Emocji głównie negatywnych. Mam wrażenie, że młoda Roma była nieustannie spięta, smutna. Często przerażona.
Tylko jak nie być, kiedy po stracie większości bliskich w czasie wojny, paraliżuje ją strach o własną matkę. Strach wcale nie irracjonalny. 
A matka to jedyna bliska jej osoba. Z powodu trudnej miłości, która dla Romy była ogromnym szokiem, matka zwykle jest nieobecna duchem. Myślami gdzieś daleko, pogrążona w smutku, bezsilności i zniechęceniu. Z wieloma wybuchami złości, brakiem cierpliwości.
Po każdej kłótni, Roma katowała się psychicznie, powtarzając jedno marzenie "chcę tylko być dobrym dzieckiem".
Katowała się fizycznie, nie jedząc posiłków.
By sprawić matce przyjemność, by być coraz bliżej tego upragnionego marzenia, Roma godzi się na wakacyjny wyjazd bez mamy. Wyjazd, który okazuje się kolejnym koszmarnym wspomnieniem.
Ciężko mi sobie wyobrazić jaki ogromny wpływ na całe dorosłe życie miało dzieciństwo i młodość Romy.


W książce nie brakuje też dobrych wspomnień. Jednym z nich jest pamiętnik babci Anny, który Roma dostaje od matki. 
Wspaniale czyta się zapiski kobiety, która borykając się codziennymi zwykłymi rozterkami, marzyła o dobrej przyszłości dla swoich dzieci (w tym, matki Romy). Nie wiedziała jednak co przyniesie rok 1939.
Pamiętnik Anny czytało mi się znacznie lepiej niż główną część książki. Jednak całość czyta się jednym tchem.

Danuta Wałęsa "Marzenia i tajemnice"
Autobiografia Pierwszej Damy, którą chyba być nie chciała. Może więc autobiografia Matki Polki? Normalnej, zwykłej, acz niezwykle odważnej kobiety?
Autobiografia na pewno, choć nie tylko. 
W końcu też biografia Pana Prezydenta, całej rodziny Wałęsów.
Opowieść o tym "jak wtedy było". Co działo się za zamkniętymi (czy rzeczywiście kiedykolwiek były zamknięte?) drzwiami tej rodziny? Jak od podszewki funkcjonowała Solidarność? Kto co powiedział, pomyślał, zrobił?
Niewątpliwie uzyskamy odpowiedzi na te wszystkie pytania.
Pani Danuta oprowadza nas po swoim życiu z chronologiczną precyzją. Od momentu swoich narodzin, przez wczesną młodość, po współczesne marzenia.
Przez młodość zdominowaną ogromnym pragnieniem ucieczki z niewielkiej wsi na Mazowszu. Do dużego miasta. Do lepszego życia?
Marzenie spełnia się, gdy młoda Danuta wyjeżdża do ciotki mieszkającej w Gdańsku. Tam zaczyna pracę. Tam poznaje swojego przyszłego męża. Szybko zachodzi w pierwszą ciąże, od momentu której, jej miejscem pracy na wiele następnych lat będzie dom.
To rodzinie poświęciła swe życie, by na samym końcu książki stwierdzić, że jedyne czego w życiu żałuje to to, że tylko jedno małżeństwo jej dzieci nie zakończyło się rozwodem.
Czy wpływ na to miało wychowanie? Brak ojca? Niejednokrotnie wspomina, że męża wiecznie nie było w domu, a jeśli był to tylko ciałem. A jeśli był to nie sam, lecz z całym batalionem działaczy.


Najbardziej w tej książce uderzył mnie brak jakichkolwiek emocji. Suche przekazanie faktów. W pewnym momencie zaczyna to bardzo męczyć, chwilami książkę czytałam ze złością. 
Mam wrażenie, że jakiekolwiek emocje budził w Pani Danucie jedynie Jan Paweł II. No może jeszcze odbiór Nagrody Nobla.
Inne momenty po prostu były, wydarzyły się. Tak miało być. Reagować na coś z radością to chyba czyste szaleństwo!
Nie wątpię, że wpływ na jej zachowanie miał każdy dzień jej niełatwego życia. Życia pełnego wyzwań, trosk, nerwów. Myślę też, że pełnego samotności i świadomości, że może liczyć głównie na siebie.
Mimo to, jeśli by mogła jeszcze raz przeżyłaby życie w  ten sam sposób.

Książka nie należy do tych, które czyta się jednym tchem. Przeczytać jednak warto. Choćby dla samych faktów historycznych. Niejednokrotnie Pani Danuta przywołuje jakieś opisy danego wydarzenia opowiedziane przez kogoś: "Nie pamiętam żeby takie coś miało miejsce! Było tak i tak...". I w tym miejscu pojawia się jej wspomnienie. Jej historia. Czy prawdziwa? Myślę, że tak.


************************


Kto dotrwał do końca temu gratuluję :). Dużo tekstu, wiem, ale nie mogłam nie podzielić się swoimi odczuciami. Tym bardziej, że obiecałam je GosiAnce ;)).
Książki czytałam już dawno. Nie napisałam o nich od razu i to był błąd. Moje odczucia byłyby wierniejsze, pewnie nie pominęłabym tego o czym zdążyłam zapomnieć.

Czytaliście? Jakie wrażenia?

środa, 14 sierpnia 2013

Nowy, lepszy model i robienie lodów

Mam problem z podejmowaniem decyzji.
Z wiekiem jest coraz gorzej.
Coraz trudniej zdecydować się na coś strasznie błahego!
Czasem poważne tematy* nie sprawiają mi takich trudności jak banały.
Myślicie, że to kwestia wagowego znaku zodiaku?
Nie, nie wierzę w te pierdoły.
Ale....
Koszulka taka czy siaka?
Może więc dwie?
A może lepiej nie wydawać kasy?
Może więc żadna?

Jaki post wrzucić jutro?
Myślałam wczoraj pół dnia!
Obiecany książkowy o książkach dwóch?
Makaronowy czy o lodach?
Nie wiem dlaczego decyzja padła na lody...
Skoro padła to nie mogę!
No nie mogę nie wspomnieć o Magdzie przy okazji tego wpisu :P


Nie pamiętam już kiedy - na pewno dawno temu :P - Magda pisała o domowych lodach.
Ja pisałam, że zrobię, a jakże!
I oczywiście nie robiłam.
Do czego szczerze się przyznałam ostatnio pod jednym z jej postów.
No, ale głupio tak nie wywiązać się...
Przepis banalnie prosty znalazłam u Kasi.
Nie ma wymówki, że brak maszynki do lodów!

Teraz więc i ja mogę szczerze i z uśmiechem się powymądrzać :)
Jeśli choć raz przeczytacie skład** lodów sklepowych...
Nie, nie przeczytacie tego. 
Tego nie da się przeczytać!
Jeśli choć raz zrobicie sami lody....
Sto razy zastanowicie się czy zjeść kupne :)

  
Skład: 400g śmietanki 30%, 200ml mleka 3,2%, 350g nutelli;
  • wszystkie składniki dokładnie mieszamy i wstawiamy do lodówki, by się schłodziły,
  • mieszankę najlepiej od razu włożyć do pudełka z zamknięciem (może być po litrowych lodach),
  • miksujemy kilka minut, pudełko zamykamy i wstawiamy do zamrażarki,
  • wyciągamy po godzinie i chwilkę miksujemy,
  • czynność tę powtarzamy co godzinę przez 5 godzin,
Jeśli po 5h lody są za rzadkie, nie martwcie się - zgęstnieją :), najlepiej skończyć je robić późnym wieczorem. Następnego dnia będą idealne.

******************************

* W ciągu jednego dnia podjęłam decyzję, że zmienię go na nowszy model.

W ciągu minuty (a może i mniej) wiedziałam, że tylko tego  jednego chcę.
Pominę jego umiejętności, których ma wiele.
Zobaczcie jaki on piękny! 
Mój ci on!


To o czym ma być kolejny post? :)

** Ok, ok, nie czytałam składu nutelli :P. Następne lody będą jagodowe :)

piątek, 2 sierpnia 2013

Ku refleksji?

Dostać skoro świt smsa od Krzyśka w dniu jego imienin.
Dziwne. To ja miałam odezwać się do niego!
A tam krótki przekaz - Emi odeszła.
Przegrała ponadroczną walkę z chorobą.
Znałam ją długo, ale nie bardzo dobrze.
Choć wiem, że pełno w niej było niepokoju.
Stresu, nerwów, obaw.
Uśmiechu z każdym kolejnym spotkaniem mniej.
W trakcie choroby widziałam ją kilka razy.
Od pewnego momentu nie chciałam jej odwiedzać.
Egoizm? Pewnie tak.
Nie odwiedzałam jej myśląc o swoim dobrym samopoczuciu.

 fot. Izuta

Diagnoza była i dla mnie szokiem.
Zdecydowanie większym niż jej śmierć.
Ktoś powie, że to życie niesprawiedliwe jest.
Czy rzeczywiście?
Czy nam oceniać co sprawiedliwe?
W pewnym sensie poczułam ulgę tydzień temu.
Z uwagi na Nią.
Z uwagi na przemijanie? Raczej nie.

Choć tak naprawdę powinnam być wdzięczna.
Uczyć się przez ostatni rok cieszenia się każdą chwilą.
Doceniać co jest tu i teraz.
Śmiać się. Ot tak..
Nie rozpamiętywać co było wczoraj.
Nie analizować co będzie jutro.
To wszystko jest bezcenne.
W końcu i tak co ma być to będzie.

fot. Paula

I z tym nastawieniem weekend spędzony był w Samotni.
Zdecydowanie nie - samotnie.
Z jajecznicą ze szczypiorkiem rano, podaną na blaszanych patelenkach.
Z wielogodzinnym łażeniem po górach.
Ze świetną grą wieczorem. Co z tego, że gra dla dzieci?
Kto potrafi cieszyć się bardziej niż one?
Z pysznym sandaczem na koniec.
I Soyką w aucie :)
Chciałoby się rzec  - carpe diem!
"Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie..."
Wyluzuj :)

fot. Izuta

**********************
Ku refleksji polecam Wam jeden z ostatnich postów Abi.

A ja, po raz kolejny nie mam aparatu. Znów się zepsuł. Na własne życzenie :/.
Planuję w związku z tym nadrobić wpisy książkowe, a sprawa aparatowa mam nadzieję szybko się rozwiąże :).

* Emila, lat niespełna 27.