Strony

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

smycz

Weekend jakich niewiele. Wcale nieprzypadkowe miasto. Przypadkowy teatr? Zdecydowanie przypadkowa sztuka.
Siedzi sobie jeden jedyny facecik na scenie i próbuje zaciekawić widzów. A ja czekam na resztę aktorów. Nie doczekałam się. Uraczono nas monologiem. A raczej monodramem.
Tylko ta tematyka jakaś taka jakby znajoma - prrrromocja, praca, prrrromocja, praca, praca, praca... I znów na scenie obejrzałam opowiastkę o nałogach, zniewoleniu, zależności, słabości. Heloooł! Dopiero co był o tym Spot! I teraz znów, tyle że pod innym tytułem? Ok, w innej formie. Ale jaka to forma! Po kwadransie Smycz przekonała mnie do siebie. Bartosz Porczyk wciela się w  coraz to nową postać - pracoholik, włamywacz, prostytutka, ksiądz... Wciela się całym sobą.  Chwilami odnosi się wrażenie, że na scenie pojawiają się kolejni, różni aktorzy. Bo nie dość, że gra jest zupełnie inna to i głos i wygląd. Należy zaznaczyć, iż Porczyk przeobraża się na naszych oczach - robiąc to płynnie i zwinnie. Nie ma mowy tu o jakiś wizażystkach. A my tylko widzimy jak każda następna osoba jest czymś ograniczona,  do czegoś przywiązana... 
"A mówią, że rodzimy się wolni". Czy rzeczywiście?

Smycz - odpowiedź jest prosta
Smycz - pułapka radosna
Smycz - raz lepiej raz gorzej
Smycz - do nogi przy nodze

2 komentarze:

  1. nie napisałaś nic o piosenkach!!;P

    OdpowiedzUsuń
  2. no jak to? a cytat refrenu na samym końcu? ;) ale ok, warto zauważyć, że każda postać miała "swoją" piosenkę - piosenkę znaną bardziej lub mniej, a wykonaną rewelacyjnie.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za to, że tu jesteś i piszesz :)