Za oknem wichura już drugi dzień.
Pod oknem krzątają się panowie z wodociągów,
bo od środka nocy nie mamy wody.
Jest niedziela,
a panowie zaczynają ciąć asfalt
szukając przyczyny.
Biedni.
A my siedzimy w domku,
rosół pyrka na palniku,
popijam resztki kawy,
słucham Trójki,
zerkam na śpiącą w koszyku Helę
i na sflaczałe dwie trójki,
które Pan Wu przytargał mi na urodziny.
Cieszyłam się z nich jak dziecko
i nadal cieszę.
Chyba dużo dziecka mam w sobie
i dobrze mi z tym.
Cieszę się z pierdółek,
czasem tak, że aż dech zapiera,
skaczę i szuram po liściach, zbieram je,
znoszę do domu, oprawiam w ramki
i patrzę jak na najpiękniejszy obraz.
Znów zerkam na te trójki,
które gdyby odwrócić...
przypominają dwa serca,
którego od jakiegoś czasu,
mam w sobie... :)
Czy to nie cud?
Mieć w sobie przez jakiś czas dwa serca?
Dla nas to cud ogromny,
który przyszedł do nas wtedy gdy przyjść miał,
w najlepszym czasie.
Bo wszystko dzieje się wtedy gdy ma się zadziać.
Jestem o tym przekonana.