Strony

czwartek, 30 czerwca 2011

powszechnie - pomidory plus mozzarella

Tego posta miało nie być. Powstał ad hoc w wyniku ślicznych kolorów na zdjęciach.
Zapewne większość z Was robiła pomidory z mozzarellą. Ale (nie zaczyna się zdania od ALE!) po pierwsze - może są tacy, których boom na tę przystawkę minął. Po drugie - może tym, których boom nie minął, a w ferworze walki z coraz to nowszymi i coraz bardziej wyszukanymi potrawami zdążyli zapomnieć o tej prościźnie, znów się przypomni i z chęcią do niej wrócą. A po trzecie, nie przedstawiam tego jako przekładka na talerzu - pomidor, mozzarella, pomidor, mozzarella...
Lecz...

Zróbmy z tego lekką sałatkę do pracy:
  • pomidory kroimy w duże cząstki,
  • kulkę mozzarelli (dla trzymających linię - mozzarella light) kroimy w plastry, a potem w paski,
  • oliwki (ja użyłam zielonych z papryką) kroimy w plasterki - można wrzucić w całości (mniej roboty); ja jednak nie jestem fanką oliwek i nie lubię jeść ich całych ;),
  • sporo świeżych listków bazylii rwiemy i wrzucamy do reszty składników,
pozostaje nam tylko sos:
  • odrobina oliwy z oliwek,
  • odrobina wody (proporcje 1:1),
  • czosnek granulowany (nie za wiele, gdyż jest to sałatka do pracy),
  • świeżo zmielony kolorowy pieprz (ślicznie taki pieprz wygląda :) a jak smakuje!) i sól morska (w końcu zdobyłam sól do moich cudnych młynków - to jest główny powód używania takiej, a nie innej soli, ale podobno jest ona zdrowsza);


    Sałatkę zalewamy sosem, mieszamy i gotowe :)

    poniedziałek, 27 czerwca 2011

    hotel babylon

    Ostatnio, przez zupełny przypadek, trafiłam na tvn-owskie (a raczej tvn style'owskie ;) ) "W kinie i na kanapie". A tam, Dorota Wellman, rozpływająca się nad książką Imogen Edwards - Jones & Autora Anonimowego "Hotel Babylon". Tytuł wydał mi się znajomy. Nie mogło być inaczej, przecież gdzieś tam, kiedyś tam, a może nawet całkiem niedawno, był sobie serial o tejże nazwie. Serialu nie oglądałam, przeszłam obok niego zupełnie obojętnie i co się tu nagle okazuje? Że niby to był błąd? Że książka niby taka fajna, że to wszystko co tam jest to prawda? Ciekawostka przyrodnicza! :)
    I nie dość, że dziecięca naiwność we mnie, to okazało się, że łatwo na mnie wpłynąć ;) ale czuję się usprawiedliwiona, bo jednak 'Wellmanowa' to niegłupia babka i ją najzwyczajniej w świecie lubię.
    Zaraz po tym programie, byłam w empiku - nie, nie, nie poleciałam po książkę - i mi się owe peany nad 'Babylonem' przypomniały. Mimo, iż autora (a raczej autorów) nie pamiętałam, książka nie była wśród tych "na wierzchu", jakimś cudem znalazłam jeden jedyny egzemplarz. Zanabyłam i w ciągu długiego weekendu ją połknęłam :)

    Autorzy, w formie narracji recepcjonisty, opisują jak 'od kuchni' wygląda doba w wielogwiazdkowym hotelu. Co tak naprawdę dzieje się w kuchni, skąd kucharze mają kawior i inne rarytasy. Ile tak naprawdę warta jest noc (bez śniadania), za którą płaci się 2 tys. funtów. Dowiemy się, co kryje się pod hasłem '120% rezerwacja', a także jakich klientów obsługa lubi najbardziej. I najzabawniejsze (a może i najsmutniejsze) - co hotelowi klienci robią w hotelu i z jakimi problemami dzwonią do recepcji (np.: - Mam kolbę kukurydzy i zastanawiam się jak ją przyrządzić; - Czy ktoś mógłby kupić mi prezerwatywy?). Reakcja recepcjonisty zawsze jest w 100% profesjonalna.

    W związku z tym, iż jednym z autorów jest były pracownik luksusowych londyńskich hoteli, należy domniemywać, iż wszystko co czytamy jest prawdą, a to zdecydowany pozytyw tej książki. Całość może nie powaliła mnie na kolana (bo chyba to nie ten typ, który powala), ale czytało się miło, lekko i przyjemnie. Idealna książka na zresetowanie się choć na chwilę :)
    A! Jest też plus natury formalnej, ale to raczej zasługa wydawnictwa (Pascal) - duże litery :)


    Autorka napisała także m. in. o kulisach podniebnych podróży i powstawania boysbandów. Po tę drugą nie sięgnę, ale po pierwszą - może, kiedyś...

    P.S. Powiedziałam o książce Lee, a ona, że tak oczywiście, jest taki serial i to bardzo fajny! A musicie wiedzieć, że Lee ma długie zęby na seriale. Chyba się skuszę w wolnej chwili :)

    P.S.2 Jak zdążyliście zauważyć, bez wątku kulinarnego (i akcentów bolesławieckich) się nie obyło ;) znów zrobiłam białe ciasto bez pieczenia - tym razem w fajnej foremce i z podwójną warstwą biszkoptów - Magdo K., rewelacyjny jest ten deser! Mówię to ja - ANTYsłodyczowiec :D

    piątek, 24 czerwca 2011

    truskawki z pieprzem?


    Szybko szybko szybko! Truskawki już się powoli kończą, więc to ostatni moment, by wykonać te małe 'cuś' i by Wam je pokazać :)
    A tak na marginesie, w tym roku Za Rzeką był mały wysyp pięknych dorodnych truskawek - krzaczki znalazły się w dobrym miejscu po prostu ;) i są one tak słodziutkie, że nawet nie trzeba za wiele cukru jak się je je ze śmietaną :)
    Nie mam pojęcia jak smakują tegoroczne sklepowe. Raz tylko, w pracy spróbowałam kilka, niby też z wiejskiego źródła, ale były kiepskie. Tak więc nie ma to jak pewne źródło :)
    Jako, że w tym sezonie, zaliczyłam truskawki same, truskawki ze śmietaną, koktajl z truskawek, ciasto z truskawkami... to chciało się czegoś nowego. I oto w jednym z numerów Palce lizać ukazał się mym oczom prosty i ciekawy przepis. A mianowicie:
    • ubijamy 80 ml śmietany 30%,
    • jak śmietana zgęstnieje, dodajemy 2 łyżki cukru,
    • kolejny dodatek to 200 g serka mascarpone,
    • powyższe, mieszamy delikatnie,
    • truskawki (lub inne owoce) myjemy, kroimy w plasterki i układamy na talerzu,
    • truskawki posypujemy pieprzem (!),
    • a obok układamy porcję naszego serkowego kremu.
    Pieprz do truskawek oczywiście bardzo mnie zadziwił. Jednak warto było - mówię Wam! :)

    P.S. Bardzo chciałam wrzucić do tego posta starą piosenkę - 'Truskawkowe studio' (pamiętacie?). Nigdzie jej jednak nie odnalazłam :(

    wtorek, 21 czerwca 2011

    zapiekanka ze szparagami i tematy poboczne

    Wiem, że trochę nie wtenczas, bo sezon szparagowy ma się już ku końcowi. Jednak może jeszcze zdążycie? Tym bardziej, że do zapiekanki, szparagi nie muszą być pierwszej świeżości. A jak nie zdążycie, to polecam szparagi ze słoiczka - są niedrogie, pyszne i nigdy łykowate i nie trzeba ich gotować.

    Historię muszę zacząć od początku. A było to tak...
    Początek maja, początek sezonu szparagowego, a Siwy podjął temat:
    S: a pamiętacie taką zapiekankę ze szparagami i jakimś takim sosikiem... beszamelowym?
    A&Sz: no cooooś było, ale hmmm... co, jak, nie pamiętamy,
    S: Szpakers, no nie pamiętasz??
    Sz: nie pamiętam, odczep się,
    S: Alucha no pamięęęętasz, z takim sosem ona była,
    A: noooo byyyłaaa, ale nie wiem...


    Dni mijały. Dni przeszły w tygodnie, a Siwy spokoju nie dał. "Zaatakował" Sekretarkę (nasza osobistyczna dostarczycielka szparagów najświeższych z możliwych), wierząc, iż Sekretarka - jak na Sekretarkę przystało - pamiętać będzie wszystko. Otóż nie! Ale, ale... pojawiło się światełko w tunelu, otóż Sekretarka złożyła solenną obietnicę - "Siwy, poszukam w domu w moich przepisach". I znów dni mijały. W tak zwanym międzyczasie Siwy zadzwonił do Ajwonki - reakcja była wiadomo jaka... I wtem dzwoni telefon! Sekretarka! 
    - Coś znalazłam, ale co tu ja napisałam... na pewno sos robi się z mlekiem i masłem... na pewno jest koperek...
    - Jak to koperek? Ja mam pietruszkę...

    Siwy w końcu zrobił po swojemu, ufając pokładom swej pamięci:
    • szparagi (im więcej tym lepiej - 2 pęczki są idealne) gotujemy tak jak do zupy i ugotowane układamy na dnie naczynia żaroodpornego,
    • pierś (ilość dowolna) z kurczaka gotujemy w bulionie, następnie kroimy ją w kostkę i wrzucamy na szparagi,
    • dokładamy pokrojoną wędlinę,
    • całość zalewamy sosem,
    A sos beszamelowy do tej zapiekanki robi się tak:
    • do ciepłego bulionu, który został po gotowaniu piersi, wlewamy np. śmietanę (Siwy dodał 0,5 l mleka na tyleż samo bulionu), chwilkę podgrzewamy,
    • dodajemy starty na grubych oczkach żółty ser (min. 10 dkg na powyższe proporcje),
    • na koniec wrzucamy pęczek posiekanej pietruszki.
    Zapiekankę wstawiamy na ok. 30 minut do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni.


    Dzień po szparagowej uczcie, Sekretarka poruszając niebo i ziemię, zdobyła TEN właściwy przepis. I co się okazało? Że z pietruszką, że sos na bulionie i ze śmietaną najlepiej niekwaśną... :) (zaznaczam, iż z mlekiem wyszła super!)
    Ot i cała historia :)

    Ogłoszenie parafialne #1 - zapraszam na stronę pewnej lokalnej gazety, gdzie się ukazała moja recenzja Pokuty.

    A i jeszcze dorzucę coś, co mi dziś z głowy wyleźć nie chce ;)

     

    Długi ten post :) dotrwaliście do końca? Kto dotrwał palec do budki ;)

    niedziela, 19 czerwca 2011

    białe ciasto na upał - bez pieczenia

    Gie uwielbia słodycze. I absolutnie nie rozumiem  ostatnich, często zadawanych przez niego pytań. Takiej o to maści: "czy będzie jakieś ciasto?", "jakie ciasto zrobicie?". Ale, że o co chodzi? Że niby prowadzę bloga, na którego wrzucam jakieś tam jedzonko to jest to tożsame z pieczeniem? No nic z tego nie rozumiem ;) przecież Gie dobrze wie, że za pieczeniem nie przepadam, Ajwonka tymbardziej. 
    Jednak pewnego razu - a było to ładnych kilka dni temu - udało nam się pójść na kompromis. Odwiedziłam Magdę K. i żywcem zgapiłam przepis na biało - kolorowy deser. Bez pieczenia! Na zimno! Na upał :)

    • na samym wstępie musimy zrobić dwie galaretki (takie na jakie macie ochotę, byle były owocowe) - jak stężeją kroimy je w kostkę,
    • 1 szklankę mleka 3,2% zagotować wraz z 80g cukru,
    • osobno zagotować 1/2 kubka wody, odstawić z ognia i do wrzącej wsypać 2 łyżki żelatyny, szybko rozmieszać, by się rozpuściła (tym zajęła się Ajwonka, gdyż dla mnie to na razie wyższa szkoła jazdy),
    • 400 ml śmietany 18% połączyć z 200 ml śmietany 30% i z powyższą żelatyną (może być ciepła) - wymieszać i dodać ostudzone mleko z cukrem - wymieszać ponownie,
    • tortownicę o średnicy min. 22 cm wykładamy papierem do pieczenia,
    • na dnie układamy biszkopty,
    • na biszkopty wrzucamy połowę obydwu galaretek i połowę owoców (u mnie były to truskawki),
    • zalewamy połową naszej masy,
    • znów powtarzamy czynność z galaretkami i owocami,
    • znów wlewamy masę - tym razem całą, która nam została - czyli drugie pół ;),
    • na kilka godzin wstawiamy do lodówki, by stężało;

    Jako profan słodkości, nie ośmieliłam się czegokolwiek modyfikować. Jednak po fakcie, stwierdzam, iż zrobiłabym drugą warstwę biszkoptów - tam na pierwszych galaretkach. Tylko chyba by zmiękły, co? Hmmm.... Rzeczywiście profan ze mnie ;)

    P.S. Najważniejsze, że się udało! Gie zadowolony. Niespodziewani goście, tacy jak Kret, Lee i Daro również okazali entuzjazm - zwłaszcza Daro. A niby to baby tak się obżerają słodyczami... :)

    P.S.2 A tak dziś było Za Rzeką


    Podwójna, w 100% naturalna radość przyrody ;)

    czwartek, 16 czerwca 2011

    pokuta


    Bardzo zaniedbałam dział kulturalny - to wszystko przez tę ładną pogodę! Przyjdzie czas, że nadrobię to i owo :) a to, na ponowny dobry początek ;)
    Rob. pożyczył mi najnowszy skandynawski kryminał, którego autorem jest Olle Lonnaeus. Autor porównywany jest do Stiega Larssona, wg opisu na okładce: "a nawet lepszy niż Larsson". Jako, że trylogia Larssona nawet mnie wciągnęła (zwłaszcza jej pierwsza część) z ochotą zaczęłam czytać. Oczywiście, bez porównań się nie obyło i stwierdzam w pełni świadomie, iż "pisanina" Olle zdecydowanie do mnie przemawia. Chyba nawet bardziej niż ta larssonowska. Chyba, bo trochę czasu minęło odkąd trylogię czytałam i niestety ostatnią jej część "męczyłam" - mimo, że mi się podobała to jakoś mijały dni, a ona leżała i cierpliwie czekała aż po nią sięgnę ponownie.

    Czytając Olle nie trzeba się było wysilać, by zapamiętać wiele mnożących się wątków, nazwisk, opowieści historycznych. Główny wątek był jeden - wiadomo jaki - morderstwo. Morderstwo najzwyklejszych pod słońcem staruszków. I mimo, iż wygrali majątek na loterii nadal byli szarzy. Majątek dziedziczą synowie - rodzony, który wiedzie pijackie życie i adoptowany - obecnie dziennikarz, który 30 lat wcześniej uciekł z rodzinnej wsi. Któryś z nich zabił? Tematyka na pierwszy rzut oka brzmi banalnie - zwłaszcza dla tych co kryminały pochłaniają. Lecz z kolejnymi przerzucanymi kartkami, pojawiają się coraz to ciekawsze i nowsze, a zarazem starsze, opowieści dające odpowiedzi na ważne pytania - dlaczego Konrad uciekł? Dlaczego staruszkowie byli aż tak szarzy? Jak bardzo tolerancyjni są Szwedzi? O co chodzi z tą pokutą? I co z tym wszystkim wspólnego mają Polacy?


    Wątki te, pośrednio lub bezpośrednio (o czym przekonujemy się na koniec) są z głównym nurtem związane.
    Bohaterowie - jak opowieści - także pojawiają się nowi, ale jest ich niewielu i pamiętamy wszystkie imiona, a nawet nazwiska! A to w przypadku skandynawskich nazwisk nie jest takie proste :)
    Wątek historyczny, owszem pojawia się w pewnym momencie, ale nie jest on ani zawiły ani nużący, jak to zdarzało się u Larssona.
    Ja do samego końca nie wiedziałam KTO ZABIŁ, aczkolwiek wiadomość o mordercy przyjęłam ze spokojem :) co jest raczej minusem.

    Książkę czytałam z przyjemnością, mimo, iż nie pochłonęłam jej momentalnie. Na pewno poszukam innych tytułów Ollego. Mam tylko małą obawę - czy się nie zawiodę, jak to było w przypadku innego skandynawskiego autora kryminałów, którym jest Mankell.

    poniedziałek, 13 czerwca 2011

    czosnkowa zapiekanka z brokułami i nie tylko z nimi

    Jak tam wygląda u Was sprawa z zapiekankami? Lubicie? A może tylko jadacie w ostateczności?:) Ja lubię je ogromnie. Na pewno, dużym plusem jest fakt, iż można w nie wrzucić resztki maści wszelakiej. Składników może być sporo, a mogą być też ze trzy :)  ziemniaki / ryż / makaron w domu jest zawsze (przynajmniej teoretycznie), więc zostają nam jeszcze jakieś dwa składniki, trochę przypraw, piekarnik rozgrzany do czerwoności i obiad gotowy :)
    Ja mam mega słabość do zapiekanek z sosem czosnkowym - po prostu niebo w gębie (zdaję sobie sprawę, iż powtarzam się z tym uwielbieniem do czosnku... ale trudno! przeczytacie tu o nim jeszcze nie raz :) i nie dwa...).


    Niedawno, jakąś tam blogową ścieżką, trafiłam na Faceta w Quchni. A tam, między innymi, znalazła się zapiekanka, która jest niezmiernie prosta w wykonaniu:
    • ugotowany al dente makaron (rodzaj taki, jaki lubicie  najbardziej albo taki jaki macie pod ręką) kładziemy na spód naczynia żaroodpornego,
    • następnie, układamy uduszoną uprzednio - z solą i pieprzem - na patelni, a jeszcze wcześniej pokrojoną w kostkę (lub paski) pierś z kurczaka (u Faceta była to wędlinka),
    • powyższe polewamy połową przygotowanego wcześniej sosu czosnkowego,
    • ugotowane na pół twardo lub tylko z blanszowane różyczki brokuła wysypujemy na sos,
    • drugą połową sosiku polewamy całość,
    • wstawiamy do piekarnika (180 stopni) na około 20 minut - tak, by brokuły nie zaczęły czernieć,
    • wyciągamy zapiekankę, posypujemy żółtym serem, wstawiamy do piekarnika,
    • zapiekankę wyciągamy jak ser się roztopi;
    proporcje według uznania :)


    sos czosnkowy: duży jogurt naturalny, do którego wciskamy kilka ząbków czosnku, solimy i pieprzymy - gotowe :)

    brokułowa ciekawostka: po ugotowaniu, brokuły tracą swój piękny zielony kolor; co zrobić, by go zatrzymać? ugotowane różyczki wystarczy przelać zimną wodą - działa! sprawdzałam :)


    Wymieniony wyżej Facet, napisał, że zapiekanka jak to zapiekanka ładną nie jest i zdjęcia są jakie są. Czyżby?

    A może to tylko mój ukryty narcyzm, nie pozwala mi się z tym zgodzić?;)





    P.S. Post dedykuję Karoluchowi, który ma dziś urodziny i który mięcho zastąpi rybą lub po prostu pominie składnik ów :)

    piątek, 10 czerwca 2011

    letnia sałatka z łososiem i sosem koperkowym

    Ostatni Za Rzekowy Gość, nie dość, że z werwą pomagał w ogródku to na dodatek, po tych ziemnych robotach, sam osobistycznie poczynił przepyszną sałatkę. Aha! Jakby tego było mało to gość ów, przywiózł z Miasta wszystkie składniki! :) lubimy takich gości :)
    Po tej wizycie, sałatkę zdążyłam już zrobić sama. I to więcej niż raz :) a robi się ją tak jak na załączonym obrazku:


    no doooobra no, nie tylko tak jak na załączonym obrazku ;)
    • na dnie naczynia układamy porwane liście sałaty lodowej (ja dałam pół główki),
    • sałatę skrapiamy cytryną,
    • 3 jaja na twardo kroimy w ósemki i układamy na sałacie,
    • to co z jajami robimy z 2 średnimi pomidorami,
    • całość zalewamy sosem koperkowym,
    • wierzch posypujemy małymi kawałkami wędzonego łososia (ok. 150 gram),
     przydałaby się receptura sosu? Ależ proszę bardzo:
    • mały jogurt grecki,
    • 2-3 łyżeczki majonezu,
    • duuuża garść posiekanego koperku,
    • pieprz (ja dałam świeżo zmielony kolorowy).




    Coś mi się zdaje, że trochę zmodyfikowałam oryginalny przepis dodając pieprz i cytrynę - może Gość tu zajrzy i się wypowie :) a cytryna do łososia pasuje idealnie! Jak użyjecie tej cytrynki to lepiej sałatkę podajcie od razu - obawiam się, że po czasie sałata mogłaby stracić swą chrupkość, ale nie jestem o tym przekonana w 100% ;) a Wy jak sądzicie?












    P.S. Sałatka bierze udział w poniższej akcji w kategorii sałatkowe inspiracje

     

    wtorek, 7 czerwca 2011

    poduszki Zza Rzeki

    Pamiętacie jak wspominałam o dywagacjach na temat najlepiej pasujących poduszek do Dużego Pokoju Za Rzeką? Otóż dziś chcę Wam je zaprezentować. Wiem, że ci, którzy gustują w klimatach stricte eleganckich, minimalistycznych etc., mogą nie podzielić mego entuzjazmu, ale to całkiem naturalne :) ja jestem miłośniczką staroci maści wszelakiej - no prawie :) najlepsze smaczki (takie jak te) można wychwycić w meblowych lumpach (ostatnio, takowy pojawił się w centrum mego miasta - muszę koniecznie tam iść!), które gorrrrąco polecam :) tylko trzeba mieć transport, oczy dookoła głowy, czujne (jak ważka) spojrzenie i sporo czasu - a to wszystko prawie nic nie kosztuje :)


    Poduszki jednak są nowe, czujnie wypatrzone na allegro. Są tylko sygnowane na stare folkowe klimaty - z resztą bardzo modne ostatnimi czasy. Jednak absolutnie to nie moda wpłynęła na to, by zachęcić Ajwonkę do kupna owych cudeniek. Po prostu idealnie pasują do całej reszty z Dużego Pokoju. Przyznam, że chyba nawet wolałabym, by nie było to aż tak popularne - a może tylko  przesadzam z tą modą na folk?:) 

     




    Tak nam się te poduchy spodobały, że ostatnio dokupiłyśmy tę długaśną - okazała się odrobinę za wąska. Za wąska w stosunku do naszych wyobrażeń oczywiście :) bo po co zerknąć na wymiary? Przecież to zbędne przy zakupach przez Internet... ;) ale to nic, jest fajowska tak czy siak :)











    Ciekawe jaka poducha będzie następną w tej małej kolekcji :)

    sobota, 4 czerwca 2011

    grill


    Ostatnio działkowicze z nas pełną gębą. Ostała nam się piękna działka po dziadku (może, któregoś dnia Wam ją pokażę :) ). Nie to, by był to jakiś problem. Wręcz przeciwnie :) Tak więc, warzywka rosną prędko i wcale nie przeszkadza im to, że zostały posiane w pijackich grządkach - w sensie nierównych ;) czereśni zielonych całe mnóstwo, truskawek również... ach!
    A wiadomo, jak jest działka to i są grille na niej organizowane. Jeśli w perspektywie mam takowy, to nie wyobrażam sobie go bez kilku rzeczy. Otóż: bez masła czosnkowego - to podstawowa podstawa! Bez sosu czosnkowego. Bez pieczonych w żarze ziemniaczków i bez grzanek oczywiście. No tak, mięska żadnego nie wymieniłam :) ale jak dla mnie nie jest ono niezbędne - wystarczą mi powyższe rzeczy + ewentualnie, spieczona mocno kiełbaska lub zawinięta w folię kaszanka.


    Podzielę się moimi przepisami na ukochane czosnkowe mikstury :)

    Masło czosnkowe:
    • kostkę masła zostawiamy na wierzchu na kilka godzin, by zmiękła,
    • wciskamy małą główkę czosnku,
    • dodajemy garść posiekanego koperku,
    • solimy do smaku;

    Sos czosnkowy:
    • duży jogurt grecki (lub gęsta śmietana),
    • około 2-3 łyżki majonezu,
    • garść posiekanego koperku,
    • sól i pieprz do smaku,
    wszystkie składniki mieszamy i gotowe :)

    Masło idealnie pasuje do grzanek i ziemniaków. A sosik do wszystkiego (oprócz grzanek:) )

    No to jeszcze kilka fotek, by Was "podrażnić" :D zwłaszcza tych, którzy czytają to w pracy ;)

    środa, 1 czerwca 2011

    jak botwinka to...


    ... to zupa :) z resztą, u nas nie mówi się zupa z botwinki lub zupa botwinkowa. Jeśli pada słowo BOTWINKA to wiadomo, że chodzi o delikatną różową zupkę, bez dodatku jakichkolwiek innych warzywek. A z dodatkiem - nie wiem czy powszechnym - mojego ukochanego, uwielbianego pod każdą postacią JAJA. W tym przypadku jaja na twardo. Przepis na tę wiosenno - letnią zupkę krąży u nas od pokoleń (może brzmi to patetycznie, ale trudno:) ) i nie dość, że jest banalnie prosty to na dodatek absolutnie nie jest czasochłonny. Więcej czasu zajmie wówczas, gdy sami, własnoręcznie, z własnego ogródka będziecie te młode buraczki zrywać. Ja dostałam już tzw. gotowca od Ajwonki :) więc gotowanie zaczęłam od opłukania naszego niezbędnego składnika (może to się okazać ważne dlatego też informuję, iż surowej botwinki miałam około 400g).
    • po opłukaniu kroimy na kawałki i liście i łodyżki i nawet korzonki. Następnie wrzucamy do wrzącego bulionu - pamiętajcie, by nie było go za dużo - starczy tyle, aby buraczki zakryć,
    • gotujemy maks. 10 minut - już po 5 sprawdźcie czy łodyżki nie są miękkie,
    • gdy wszystkie części botwinki miękkie, wkrapiamy trochę cytryny (ilość - NA OKO),
    • dorzucamy garść posiekanego koperku,
    • dodajemy kubek (200-250ml) śmietany (ewentualnie każdy dodaje sobie sam na talerzu).


    Z gotowania byłoby na tyle, ale... Ale! Baaaardzo ważny jest sposób podania. Otóż, w tzw. międzyczasie gotujemy jaja na twardo (ilość wedle uznania; ja na miseczkę zupy daję jedno jajo). Po ugotowaniu kroimy je w miseczce w kosteczkę i zalewamy zupką.
    Nie nie, to jeszcze nie koniec :) i znów w tzw. międzyczasie albo nawet i przed międzyczasem ;) obieramy ziemniaki i je gotujemy. Robimy z nich puree i nakładamy na OSOBNY talerzyk. 
    W zasadzie to mógłby być już koniec, ale wcale nie musi, gdyż dla fanatyków chrupiącego boczku jest coś jeszcze. Są to chrupiące skwareczki, którymi polewamy ziemniaczki. Ja raczej wybieram tę "uboższą" wersję bez skwarków, ale za to Siwy jak się dowiedział co na obiad będzie rzekł: "zapomniałaś o skwarkach! skwarki to podstawa". Tak więc ziemniaczki same bądź z dodatkiem - obowiązuje pełna dowolność :)

    P.S. A tak w ogóle to dziś miało być o Pokucie! Ostatnio też o niej być miało. I co? Cierpliwości... :)