środa, 30 października 2013

Spotkania blogowe i pozablogowe

Pierwszy komentarz zostawiła u mnie w lutym. Nie tego roku. :)
Od tego czasu skomentowałyśmy u siebie większość postów.
Bo się chciało, a nie dlatego, że wypadało.
Nie raz tu o Niej wspominałam i myślę, że większość z Was zna Ją i Jej blog.


Napisałam do Niej, że będę we Wrocławiu.
Umówiłam się z dawnymi współpracownikami.
Widziałam się z nimi 2,5 roku temu.
Spotkaliśmy się na chwilę. Pozytywną chwilę.
W międzyczasie mieliśmy słaby kontakt.
A podczas mojej wizyty nie odczułam tych dwóch lat!
Ba! Okazało się, że pamiętam przeróżne nazwiska osób z firm, z którymi współpracowaliśmy.
Chyba nie przestaną zadziwiać mnie relacje międzyludzkie.
Tak przeróżne, tak pozytywne.
Zwłaszcza wtedy, gdy się tego nie spodziewam.
Zwłaszcza wtedy, gdy minęło tyle czasu, że może nie być już wspólnych tematów.
Zwłaszcza wtedy, gdy spotyka się kogoś po raz pierwszy.


Wstałam o 5 rano, spakowałam kanapki na powolną podróż pociągiem.
Lubię takie wycieczki. Widoki za oknem. Książka w ręku.

Odebrała mnie z dworca. Pomyliła perony. :)
A może mój pociąg pomylił? :)
Pewnie, ze się denerwowałam!
Na szczęście tylko chwilkę. :)))
Ruszyłyśmy do Niej na kawę.
Po drodze odwiedziłyśmy PLACYK. Cudny!
 
W progu przywitał mnie ogromny blondyn! Piękny, uśmiechnięty, milutki :P.
Chyba mu się spodobałam. :)))


Chwilę później poznałam prawdziwego księcia.
Dostojny, poważnie spoglądający.


Z królową ciotką nie było tak łatwo.
Zerknęła na mnie, zawahała się i wycofała. Do czasu. :)



Wynagrodziły mi to trzy piękne czarnuszki.


Przemiłe spotkanie dodatkowo osłodził pyszny sernik. :)))
(A czekały na mnie jaja na twardo! :D I po co te kanapki brałam? Ech.)



Poza Nią poznałam pozostały Personel wspomnianej gromady. :)
Przemili, gościnni, rozmowni. Ach! :)

A podczas spaceru w mieście poczułam się jak na wsi.
Płynie tam ta sama rzeka co Za Rzeką. ;)



Nasze spotkanie minęło bardzo szybko. Za szybko.
Chyba większość z Was wie, o kim jest ten post. ;)
Anko Wrocławianko, dziękuję Wam za gościnę, za spotkanie, przywiezienie, odwiezienie.
Za upominki (lunch box w ciągłym użytku) i za poświęcony czas (nawet nie chcę dopytywać, jak musiałaś pozmieniać rozkład swego dnia ;)).
Mam nadzieję - do następnego! :*

A skoro o Ance mowa...
Z okazji urodzin Królowej Ciotki Anka zaprasza na konkurs:



Ja, od razu wiedziałam jakie zdjęcie Helci wyślę. :))

Jeśli mielibyście ochotę na Ankową relację z naszego spotkania, zapraszam tutaj. :)

piątek, 25 października 2013

Suflet gruszkowy

Ania rzuciła pomysł wspólnego wirtualnego kucharzenia.
Temat akcji: "Jak gruszki na wierzbie".
Tym razem, nie zastanawiałam się i szybko zgłosiłam swój udział.
Planowałam torcik czekoladowy z musem gruszkowym.
Nie wiem dlaczego zmieniłam zdanie.
Niepotrzebnie.
Ta niewinna kuchenna sytuacja pokazała, że pierwsza myśl najlepsza :).


Wybrałam śliczne gruszki w warzywniaku.
Obfotografowałam.
Doskonałe z nich modelki.
Po sesji obrałam, pokroiłam, poddusiłam z odrobiną cukru.
Przygotowałam cała resztę przepisu.
Napełnione kokilki wstawiłam do nagrzanego piekarnika.
Obserwowałam jak suflet pięknie wyskoczył w górę.
Jak pięknie się zrumienił.
Wyszłam na chwilę z kuchni.
Wróciłam.
A tam zupełnie opadnięte COŚ.

Podejście drugie okazało się być bardzo zachowawcze.
Kolana bolały mnie od kucania przy piekarniku.
Suflet trochę urósł, trochę się zrumienił.
Już nie tak spektakularnie jak ten pierwszy.
Bałam się czekać dłużej.



Smak poprawny.
Konsystencja delikatna, piankowa. Fajna.
Wygląd średni.

Skład: 1 średnia gruszka, 30 g cukru trzcinowego, 2-3 łyżki wody, białka z dwóch jaj (im większe, tym większy suflet), szczypta soli, kawałeczek masła do wysmarowania kokilek, cukier puder do obsypania tychże;
  • gruszkę myjemy, obieramy, wycinamy gniazda nasienne, kroimy w drobną kostkę,
  • pokrojoną gruszkę przekładamy do garnuszka, dodajemy wodę i cukier,
  • gotujemy do momentu aż gruszka zmięknie,
  • białka posypujemy solą i ubijamy na sztywną pianę,
  • do ubitej piany dodajemy gorące gruszki,
  • całość delikatnie mieszamy do momentu aż składniki się połączą,
  • masę przekładamy do wcześniej przygotowanych kokilek,
  • wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 160 stopni,
  • pieczemy około 20 minut - do momentu aż suflet zarumieni się i urośnie,
  • pilnujemy, by nie opadł! :)

Gościom smakował. Ja podeszłam do niego dość krytycznie. Następny będzie czekoladowy :).

W gruszkowej akcji udział wzięły: 


Dziewczyny, bardzo dziękuję za kolejny wspólny czas :).

Korzystałam z tego przepisu.

poniedziałek, 21 października 2013

Lekcja historii, lekcja polskiego

Podstawówka.
Lekcje historii z Michałem. Przyjacielem domu, do którego już jako dziecko mówiłam "Ty".
W szkole był Panem. Panem od doskonałego przekazywania historycznych opowieści.
Ja tego nie pamiętam. Nie pamiętam też czy słuchałam uważnie. Możliwe, że nie.
Nie lubiłam historii. W liceum było z tym jeszcze gorzej, ale wtedy nie było nikogo kto zmieniłby moje podejście do tego przedmiotu.
Nie było już Michała, który odszedł zbyt wcześnie. Zbyt nagle.
Szkoda, bo do pewnych tematów dojrzewa się znacznie później.
Pewne tematy chciałoby się poznać długo długo po podstawówce.

Z lekcji zapamiętałam co innego. Poza notkami spisywanymi z encyklopedii PWN. I poza kilkoma datami.
Zapamiętałam, że nie można na końcu linijki zostawić spójnika. Ile to razy, gdy ktoś kto zrobił taki lub inny błąd pisząc na tablicy, słyszał koło swojego ucha trzask kluczy o tablicę.
Przerażające wspomnienie? Absolutnie nie!
Zapamiętałam pytania uczniów: "co tam pisze?" wskazując na tablicę. "Maszyna pisze!" odpowiadał Michał zniecierpliwiony, dodając "mówi się: co tam jest napisane!".


Dlaczego o tym piszę?
Zauważam wokół siebie coraz więcej błędów.
Zauważam coraz większą ignorancję języka ojczystego.
Moje uszy powoli robią się coraz bardziej zmęczone.
Gdy słyszę kolejną językową durnotę ogarnia mnie zdenerwowanie, poirytowanie i nie wiem...
Nie wiem czy zwracać uwagę?!
Nie chcę być przemądrzała, czy złośliwa.
Tylko żal, gdy osoby po studiach nagminnie mówią "pisze".
W trakcie poważnych służbowych rozmów używają w zdecydowanym nadmiarze "co nie?", "tak?" i o zgrozo! "nooo"! albo "żeście zrobili".
O roku "dwutysięcznym trzynastym" nie wspomnę...
"Wzięłem", "pogłoś", "wyłanczam", "włanczam"...
Kiedy można to można. Kiedy żartujemy to żartujemy, ale...

Cóż znaczą studia w dzisiejszych czasach? Nic.
Już dawno przestały być wyznacznikiem inteligencji, a może raczej dobrych chęci.
Mało komu chce się poprawić swój błąd. Ileż to osób z irytacją reaguje na moje coraz rzadsze uwagi...
Przestaje mi się chcieć.
Mało komu chce się sięgnąć po dobrą jakąkolwiek książkę. Jedną, drugą, piątą, po których może sami zaczniemy zwracać uwagę na to, co i jak mówimy.


Mnie pozostaje cieszyć się z tego, że zostało mi kilka wspomnień z lekcji historii, która nauczyła mnie miłości do języka polskiego.
Pozostaje mi cieszyć się z tego, że odkąd w podstawówce przeczytałam "Anię z zielonego wzgórza", nie wyobrażam sobie życia bez książek. W końcu kto czyta, ten żyje wiele razy!
Pozostaje mi cieszyć się z tego, że jest Ajwonka i Lee, z którymi zawsze o książkach mogę podyskutować :).

Michał, co niedzielę przychodził do nas na rosół. Zawsze jadł najpierw rosołową "wodę". Makaron zostawiał na koniec :). Myślę, że ze smakiem zjadłby moje rosołowe mięso.

Skład: 2 nieduże białe papryki, 1 bakłażan, 2 pomidory, 2 nieduże marchewki, mięso z rosołu (u mnie 2 udka i ćwiartka), 1 duża cebula, 1 duża marchewka, czubata łyżka drobno posiekanej papryczki jalapeno , ryż, sól, pieprz, oliwa z oliwek;
  • piekarnik nagrzewamy do 180 stopni,
  • bakłażana kroimy w plasterki,
  • papryki przekrawamy na pół i oczyszczamy z gniazd nasiennych,
  • pomidory przekrawamy na pół,
  • wszystkie ww. warzywa układamy na blaszce do pieczenia, skrapiamy oliwą, solimy, pieprzymy,
  • pieczemy w piekarniku przez ok. 40 minut,
  • w tym czasie kroimy w kostkę cebulę,
  • marchewkę obieramy, ścieramy na tarce,
  • na rozgrzany na patelni olej wrzucamy cebulę - jak będzie szklista dodajemy marchewkę i papryczkę - dusimy kilka minut,
  • upieczonego bakłażana kroimy w dużą kostkę, paprykę w paski,
  • pomidory rozdrabniamy blenderem na krem,
  • wszystko wrzucamy na patelnię, doprawiamy do smaku, dusimy kilka minut,
  • dobrym dodatkiem jest brązowy ryż;

A Wy zwracacie uwagę na to, w jaki sposób mówią Wasi rozmówcy?


* Rozwiewając ewentualne wątpliwości. Lubię gdy ktoś zwróci mi uwagę, że coś powiedziałam źle. Nie oburzam się, nie obrażam, tylko biorę do serca każdą taką uwagę i postanawiam poprawę :). 

** Lubię tę piosenkę, która obok :).

wtorek, 15 października 2013

Iść, nie iść....

Miało być o spotkaniach i o górach.
Za dużo tych gór mi wyszło, więc dziś tylko (?) o nich.

Uwielbiam je.
I mam z nimi mały problem, 
a raczej moje kolana mają :(.
Na szczęście przy wchodzeniu nie dokuczają :).
Mogę wówczas cieszyć oczy widokami.





Mogę zdjęcia robić szlakowym znakom.
Czy tylko ja, tak je lubię?


Mogę z niecierpliwością czekać na sławne naleśniki w jednym ze schronisk.


Nie tylko rewelacyjnym smakiem się nie zawiodłam.
Jaki tam był wystrój!



 A przed wejściem do innego schroniska, cieszyć się mogę taką pogodą :)



By po zjedzeniu nieplanowanego, domowego ciacha...


Zobaczyć to:


I iść dalej...


Po to, by z konieczności zawrócić ;)


A po powolnym zejściu ze szlaku,
szukać pysznego obiadu.
Przez kilka dni takiego nie znalazłam :(.
Miasteczko, w którym byłam, nastawione było głównie na naszych zachodnich sąsiadów.
Wnioskuję, że zadowolą się oni byle starym schabowym z odchodzącą panierką,
albo zupą z całą masą glutaminianów, czy innych benzoesanów...

Dobrze, że codziennie, na naszym noclegu, czekały na nas takie widoki :))


Zdecydowanie rekompensowały te kiepskie obiady ;).

A kolana? Przeżyły ;). Jak zawsze :).
***********
 
Kochani, dziękuję Wam za życzenia pod ostatnim postem!
Jestem onieśmielona ich ilością i... jakością :*


Chcielibyście mieć takie wejście do domu? :)
Ja bardzo!
 

środa, 9 października 2013

Jesienne miłości / Przecier paprykowy

Dziwię się, że już październik.
Znów!
Rok zatoczył koło szybciej niż zwykle.
Kolejny rok za mną.
Przede mną ostatni z dwójką z przodu.
Czy się tym martwię?
Nie bardzo ;)
Bardziej martwi mnie pędzący czas.
Jednak nie o to, nie o to :). 


Fajnie jest mieć urodziny jesienią :).
Lubię ją.
Za to, że nie jest upalnie,
a słońce przyjemnie grzeje.
Za kolory liści
i kasztany pod nogami.
Za długie wieczory,
często z bębniącym o okna deszczem
(kto oprócz mnie i Jagody lubi deszcz?).
Za to, że czas płynie wolniej niż latem.
A co najważniejsze - spokojniej!
Czasem mam wrażenie, że latem coś, a nawet więcej trzeba!

Jesień uspokaja i zwalnia :)
I pod kocem ulubionym pozwala siedzieć.
Bez wyrzutów sumienia ;).
I hektolitry herbaty pić. Przeróżnej.
Z cytryną, z miodem.
Z malinami, z imbirem.


Jesienią wracają zupy wszelakie.
Gulaszowa, grochówka czy choćby rosół.
One mnie cieszą, a nie chłodnik latem :).
Jesienią otwieramy kolejne słoiki...

Skład: 1,5 kg czerwonej papryki, 50 ml oliwy z oliwek, 50 ml octu, 100 g cukru, 100 g przecieru pomidorowego, 5-6 ząbków czosnku, łyżka soli, suszona bazylia i tymianek;
  • paprykę myjemy, usuwamy gniazda nasienne, kroimy na nieduże kawałki,
  • pokrojoną paprykę traktujemy blenderem tak długo aż osiągniemy gładką masę (im drobniejsze kawałki tym szybciej zblendujemy),
  • masę paprykową odsączamy z nadmiaru wody na gęstym sicie,
  • przekładamy do garnka,
  • dodajemy pozostałe składniki,
  • gotujemy 5 minut,
  • gorący przecier przekładamy do wyparzonych słoiczków,
  • pasteryzujemy kilkanaście minut,
  • otwarty słoiczek przechowujemy w lodówce;
Przecier jest cudowny. Zwłaszcza po otwarciu słoiczka. Wcześniej wydawał mi się zbyt octowy.
Paprykę otworzyłam do mięsa i co chwilę sobie dokładałam. Pożałowałam, że zrobiłam tak mało :).
Na podstawie przepisu znalezionego tutaj.

A post dołączam do jesiennej zabawy, do której zaprasza Jagoda tym oto pięknym zdjęciem :)

 
Kto się dołączy? :))
Miłego, jesiennego dnia! :)

piątek, 4 października 2013

Pszenny chleb oliwkowy

Kolejne wspólne pieczenie.
I moje niezmienne dylematy - dołączyć? Nie dołączyć?
Spytacie "po co się zastanawiam?"
A jeśli mimo deklaracji nie upiekę?
Bo to, bo tamto.
A jeśli nie wyjdzie?
A jeśli coś tam?
Niby nie ma się co zastanawiać...
A jednak nigdy mnie to nie opuści :).


Przepis bardzo mnie zachęcił.
I, co ważne, odniosłam wrażenie, że podołam.
Moje chlebowe doświadczenie jest naprawdę niewielkie.
Fakt, odkąd mam zakwas od Marzeny, piekę średnio raz w tygodniu, ale jest to przepis, który znam już na pamięć. Ciasta nie muszę zagniatać ;) i całe to pieczenie, mogę już z zamkniętymi oczami robić. Nie boję się też eksperymentować z mąkami i innymi dodatkami.

Inaczej rzecz się ma z zupełnie nowym przepisem na chleb.

Jednak i tym razem (tak jak w przypadku chleba z cynamonem), moje obawy były bezzasadne.
Mimo, że pierwszy raz robiłam okrągły chleb.
Mimo, że mam bardzo chłodne mieszkanie, które może nie sprzyjać wypiekom.
Wzięłam się jednak na sposób - wszystko co ma wyrastać w temperaturze pokojowej, wstawiam do wyłączonego piekarnika. Tam jest cisza, spokój, nie ma przeciągów.
Sposób ten, jeszcze mnie nie zawiódł.


Chleb wyszedł przepyszny, urósł pięknie i nawet odważyłam się dodać coś od siebie.
Myślę, że zrobię go nie raz. Was również bardzo zachęcam do skorzystania z przepisu.

Skład:
Zaczyn płynny: 30 g aktywnego zakwasu (pszenny, żytni lub pszenno-żytni, dzień wcześniej wyciągamy go z lodówki), 150 g maki pszennej, chlebowej, 180 g wody;
  • Wszystkie składniki mieszamy i odstawiamy na 12-16 godzin - w temperaturze pokojowej;
Ciasto chlebowe: zaczyn płynny, 360 g wody (lekko ciepłej), 720 g mąki - to jest 90 g maki pszennej pełnoziarnistej + 630 g mąki chlebowej, 2 łyżeczki soli, 100 g oliwek* (odcedzonych i osuszonych), kilka sztuk suszonych pomidorów*;
  • Zaczyn łączymy z wodą,
  • dodajemy mąki i sól,
  • zagniatamy ręcznie** przez około 7 minut,
  • ciasto przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy do wyrośnięcia na 2,5 godziny,
  • w tym czasie dwukrotnie odgazowujemy, delikatnie rozciągając i składając ciasto,
  • po tym czasie, ciasto przekładamy do durszlaka wyłożonego ściereczką (należy ją obficie obsypać mąką),
  • bochenek będzie wyrastałam w temp. pokojowej maksymalnie 2 godziny,
  • piekarnik, wraz z blachą, nagrzewamy do 250 stopni,
  • na rozgrzaną blachę przekładamy bochenek,
  • w temp. 250 stopni pieczemy 15 minut,
  • w tym czasie, piekarnik spryskujemy kilkakrotnie wodą***,
  • po 15 min. temperaturę zmniejszamy do 220 stopni, wypuszczamy parę i pieczemy jeszcze 25-30 minut,
  • odparowujemy na kratce;

* w oryginalnym przepisie oliwek było 200 g, ja zmniejszyłam ilość (nie jestem ich fanką) i te 100 g było w sam raz; od siebie dodałam 6 sztuk suszonych pomidorów - proponuję dać więcej :),
** ciasto można wyrabiać robotem - 3 minuty na pierwszym biegu, a następnie 3 minuty na biegu drugim,
*** następnym razem skrócę czas spryskiwania wodą - skórka (zwłaszcza od spodu) była początkowo za twarda. Jak chleb odleżał swoje pod ściereczką to fajnie zmiękł :).

Wszystkim dziewczynom dziękuję za wspólne pieczenie, Amber za ogarnięcie tematu :), a Wiśle za podesłanie przepisu podstawowego, który pochodzi z książki „Bread” Jeffreya Hamelmana.


Spis piekarek:
Amber http://www.kuchennymidrzwiami.pl/
Ania http://bajkorada.blogspot.com/
Ania http://jswm.blogspot.com/
Ania http://everydayflavours.blogspot.com/

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...