W tym roku postanowiliśmy pojechać gdzieś dalej. Obejrzeć coś zagranicznego.
Marzył mi się wyjazd zorganizowany samemu.
Jednak zabrakło na to czasu i może trochę wiary w siebie. :)
Jako, że ostatnie miesiące były intensywne (remonty, przeprowadzka, nauka moja i Pana Wu., no i oczywiście praca, dom, praca, dom) postanowiliśmy pojechać gdzieś gdzie nikt nam nic nie będzie kazał.
Odpadły więc pędzące objazdówki.
Odpadły piękne i historyczne miasta.
Chcieliśmy ciszy i spokoju.
Nie chcieliśmy jednak tygodnia spędzonego na plaży.
Chcieliśmy miejsce gdzie będziemy mogli się poszwendać po okolicy dalszej lub bliższej.
Padło na Kretę.
Każdy kto był opowiadał o niej z zachwytem.
Prawie każdy odradzał hotel 3 gwiazdkowy.
"Będziecie żałować! Bierzcie minimum 4"
Odradzali nam też małej miejscowości.
"Co Wy tam będziecie robić??"
"Przecież to koniec sezonu!"
"Ale jak to? Bez dyskotek?"
(To ostatnie usłyszałam w jednym z biur podróży).
Posłuchaliśmy siebie.
Wybraliśmy się do uroczego (3 gwiazdki) hoteliku w miejscowości Bali, położonej w środkowej części Krety.
W hotelu byliśmy skoro świt i mimo, że doba hotelowa zaczynała się o 14, niemal od razu dostaliśmy pokój. Była to ciemna norka na parterze. :) Absolutnie nas to nie zraziło, jednak Pan Wu powiedział w recepcji, że bardzo chcielibyśmy mieć pokój z widokiem na morze.
I co? Bez problemu taki dostaliśmy! I to z balkonem! Z przyspieszonym biciem serca wdrapywałam się na najwyższe hotelowe pięterko. Na pięterko, na którym był jeden pokoik. Dla nas. O taki.
Wystarczyło zapytać... :))))
Pierwszy dzień spędziliśmy pod znakiem drzemek. Byliśmy naprawdę zmęczeni. Drzemki na plaży spaliły moje łydki. ;)
Drugiego dnia spenetrowaliśmy pieszo naszą okolicę.
Popływaliśmy kajakiem, odwiedzając takie cuda.
Kolejne trzy dni spędziliśmy w wynajętym aucie.
Pierwszego dnia pojechaliśmy na wschód. Po drodze stawaliśmy tam gdzie tylko mieliśmy ochotę. Na przykład w uroczej wsi MOCHÓS, w której wypiliśmy grecką kawę (smak taki jak nasza sypanka) i zjedliśmy pyszną szarlotkę. Wcześniej jednak wpadliśmy do osławionego w przewodnikach i przez rezydentów, minojskiego pałacu w Knossos. Nie zrobił na nas wrażenia i cieszyliśmy się, że trafiliśmy na weekend darmowych wstępów. Bardziej polecić możemy grotę Diktejską w górach Dikti. Według mitologii, to w niej urodził się Zeus. Wspinaliśmy się na szczyt po to, by po wilgotnych stopniach zejść w piękną stalaktytową i stalagmitową jaskinię, na dnie której przeszliśmy się ścieżką dookoła małego jeziora.
W naszej wycieczce na wschód, przez płaskowyż Lassíthi z gajami oliwnymi (cudo!) dotarliśmy do portowego miasta Ágios Nikólaos.
Obiad zjedliśmy w knajpce La Strada, polecanej przez przewodnik.
Smacznie, ale bez szału.
Sam port wywołał we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony ogromny przepych, luksusowe jachty, bogactwo. Idąc w jego głąb widzieliśmy coraz więcej wraków i jednego wielkiego bałaganu.
Kolejnym celem naszej podróży był zachód i weneckie miasteczko Chania.
Piękne stare miasto z klimatycznymi uliczkami i masą turystów! Jednak nie ma się co zniechęcać, bo turyści owi byli leniwi i chodzili tłumnie TYLKO głównym traktem. I tam też w tłumie spożywali drogie posiłki.
Wystarczyło wejść, w którąkolwiek boczną uliczkę, by popodglądać życie Kreteńczyków.
I, by zjeść sałatkę grecką w tak pięknych okolicznościach przyrody.
To była najlepsza sałatka grecka jaką jadłam w życiu. I to było najlepsze jedzenie jakie zjedliśmy w czasie naszego pobytu na Krecie. Knajpka Fáka. Gorąco polecam.
Z Chani wyruszyliśmy na Półwysep Akrotíri.
Tam czekały na nas takie widoki i plaża tylko dla nas! Coś wspaniałego :)
Popływaliśmy i ruszyliśmy dalej na zachód, do miasteczka Kíssamos. Miasteczka gdzie kończy się autostrada (New road). Główna ulica w Kíssamos to bida z nędzą i znów bałagan. Dotarliśmy do portu gdzie postanowiliśmy zjeść rybę. W końcu byliśmy w portowej knajpie! Jaki to był niedobry obiad! Do dziś czuję smak tych ryb...
A nadbrzeżne knajpki w mieście miały taki urok...
Nasza ostatnia samochodowa wyprawa odbyła się w kierunku południowym. Czy muszę pisać jak piękne widoki mieliśmy po drodze? Góry mogą wszystko ;))
Odwiedziliśmy jaskinię Melidoni, najsmutniejsze miejsce na wyspie. W jaskini, w pierwszej połowie XIX wieku, 300 mieszkańców wsi Melidoni ukryło się przed najazdem wojsk tureckich. Kiedy mieszkańcy odmówili poddania się, Turcy podłożyli ogień, dusząc dymem kilkaset osób. Dziś, w grocie znajduje się pamiątkowy grobowiec.
Jadąc dalej na południe, zatrzymaliśmy się w Margarítes, wiosce ceramiki. Nie mogłam się napatrzeć na ręcznie wyrabiane cudeńka. W jednym ze sklepików trafiliśmy na miejscową oliwę z oliwek i taką też rakiję. Spróbowaliśmy i jednego i drugiego i bez obawy o smak zrobiliśmy zapasy do domu.
Szczerze mówiąc mogłabym tam zostać cały dzień, ale czekało na nas miasto hippisów, Mátala! A wcześniej, w Moní Arkádiou polecamy pospacerować po XVI-wiecznym klasztorze Arkadiusza.
A co z tą Matalą? Setki lat temu, w piaskowcu, Rzymianie wykuli jaskinie, które wykorzystywali jako katakumby. W latach 60. XX wieku za swój dom uznali je hippisi. :)
W Matali zjedliśmy też obiad. Same greckie specjały, do których serwowano lokalne wino i piwo. Jedzenie było smaczne, bardzo sympatyczna obsługa, więc spokojnie można odwiedzić restaurację "Dwóch braci".
Kolejny dzień spędziliśmy na błogim lenistwie, głównie czytając książki i pływając w morzu. Pan Wu. w czasie tego tygodnia przeczytał aż 3 książki! Chciałabym tak szybko czytać. :)
Przedostatniego dnia pobytu na Krecie, autobusem pojechaliśmy do Réthimnon. Zależało mi żeby odwiedzić je w czwartek, bo właśnie tego dnia tygodnia odbywa się targ.
Samo miasto jest urocze. Znów sporo klimatycznych uliczek i knajpek. Zdecydowanie mniej niż w Chanii, więc dość szybko obeszliśmy okolicę.
Nie ominęliśmy ogromnego weneckiego zamku (fortezza) z XVI wieku. Zamek zwiedza się indywidualnie, bez przewodnika. Poza mapką na bliecie nie ma nigdzie żadnych informacji. Odniosłam wrażenie, że Kreteńczycy wiedzą, że turyści i tak tu zajdą i nie ma co się wczuwać w zwiększenie atrakcyjności zamku. Mam tu na myśli choćby posprzątanie rupieci, których było wiele w różnych miejscach fortecy.
Na zamek warto pójść dla samego spaceru i dla pięknych widoków.
Niestety, bardzo zawiódł mnie targ. Więcej było tam taniej chińszczyzny niż choćby warzyw. Stoisk z lokalnymi produktami, typu oliwa, sery, oliwki, było nie więcej niż pięć! Kupiliśmy fetę na wagę (bardzo dobra) i nic więcej.
Obiad zjedliśmy w tawernie Castelo. Piękne kilkupoziomowe wnętrze, ze starymi kręconymi schodami i metalowymi balustradami. Jako poczekajkę dostaliśmy chleb, masło czosnkowe i pastę z czarnych oliwek (pyszna). Na deser, oczywiście rakija. :)
Pogoda tego dnia była nieciekawa. Niebo zasnute czarnymi chmurami, przelotne deszcze. Jednak dzięki temu były bardzo duże fale i wieczorem mieliśmy co robić w morzu. ;)
Nasz wyjazd zakończyliśmy uczuciem sytości tej egzotyki. I z przekonaniem, że dobrze wybraliśmy w tym roku, że podjęliśmy dobre decyzje. Zwiedziliśmy sporo. Odpoczęliśmy. Byliśmy w uroczych miejscach. Autem jeździliśmy bez specjalnego planu i to był... najlepszy plan!
Przekonaliśmy się też, że (chyba) wszędzie damy sobie radę sami. :)
To był dobry czas.
A...
Tego wszystkiego nie byłoby gdybyśmy wybrali się na jakąś objazdówkę.
Nie byłoby tego gdybyśmy siedzieli w hotelu i korzystali z usług allinclusive.
Nie byłoby tego gdyby wpadł nam do głowy szalony pomysł korzystania z piekielnie drogich wycieczek fakultatywnych.
Na Kretę pojechać warto. Nie można się tam nudzić. Jest wiele pięknych miejsc, zapierających dech w piersiach widoków, a Kreteńczycy są bardzo sympatyczni. Jednak na wyspie jest wiele przygnębiających widoków. Budowlane trupy, jak je nazwaliśmy na własny użytek, są wszędzie.
Wyglądają bardzo smutno. A do tego, w centrach wszystkich miast, cała masa pustych lokali do wynajęcia.
Zapewne to skutek greckiego kryzysu, ale może też i podejścia Greków do życia. W końcu "Grecy urodzili się zmęczeni i żyją po to, aby odpocząć."
***************
Post ten, jest inny niż wszystkie.
(Jesteśmy w końcu w moim nie-ładzie ;))
Wpis ten, potraktowałam jako pigułkę wskazówek o podróżowaniu po greckiej wyspie. Uznałam, że może komuś przydadzą się nasze niepolukrowane spostrzeżenia i doświadczenia. A i ja chętnie będę wracać do tych wspominków. :)
Garść informacji praktycznych: wynajem auta na miejscu, ze wszystkimi ubezpieczeniami kosztował nas 80€ za 3 dni (zamawiając auto w Polsce przez Internet zapłacilibyśmy 100€). Paliwo kosztowało około 1,5€/l, wydaliśmy około 75€. Za 3 dni fantastycznych wypraw zapłaciliśmy kilkakrotnie mniej niż za 3 dni wycieczek fakultatywnych w miejsca tłumne z ogromem obcych ludzi w autokarze.
Jeżdżąc autem, trzeba pamiętać, że Kreteńczycy jeżdżą jak chcą. Nie patrzą na znaki, potrafią jeździć na czerwonym, a zbliżając się do jakiegoś zakrętu po prostu trąbią, że jadą. :)
Korzystaliśmy tylko z mapy, która była w przewodniku. Nie zgubiliśmy się, GPS jest zbędny.
Ceny wstępów do zamków / muzeów / jaskiń: 3-5€.
Ceny posiłków od około 5€ wzwyż. Nasza najlepsza sałatka kosztowała właśnie 5€.
P.S. Nie zapominajmy, że na Krecie jest bardzo dużo zwierzaków... :)
Kapliczek i kościółków...
I...
I koniec! ;)
Dziękuję za uwagę! :)