niedziela, 31 lipca 2011

słoikowo #2


Nie przepadam za cukinią. Jakoś ostatnio całe mnóstwo osób się nią zachwyca, dookoła jest sporo przepisów na to co z nią zrobić, a ja - no nie teges. Ok, w leczu może być, ale nawet z grilla w czosnku nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Jednak jednak... Ano jednak jest takie, że cukinia bardzo mi pasuje zamarynowana w słoiku ;) i nie sama, a z dodatkami. Spotkanie pierwszego stopnia z tą pyszną mieszanką, było ostatniej zimy kiedy to Szpakers przywiózł to coś od Wróbla (nie wnikajcie w te ptasie koligacje;) ). Oczywiście byłam sceptycznie do tego nastawiona skoro była tam cukinia! Myliłam się ;) bo taki słoik wyciągnięty zimą do obiadu - pyszne! Nie nie, nie słoik pyszny ;)
I oby więcej takich pomyłek! Nie tylko kulinarnych ;) 
No to do roboty: 


Warzywka:
  • 3 kg cukinii obieramy i kroimy w kostkę; zaznaczam, iż 3 kg ma być po obraniu i wydrążeniu pestek i pianki ze środka,
  • 6 papryk (kolory dowolne) trzemy na tarce - w paski trzemy albo wrzucamy do maszynki i mielimy - w paski mielimy,
  • 0,5 kg cebuli w kostkę kroimy;
Zalewa:
  • 2 szklanki octu 10%,
  • 4 łyżki soli,
  • 3 szklanki cukru,
  • 4 łyżeczki gorczycy,
  • 4 łyżeczki kurkumy;

Pokrojone warzywa zalewamy mieszanką, wszystko dokładnie mieszamy i odstawiamy na noc. Po nocce, przekładamy do słoików, które zalewamy sokiem wytworzonym w naszym garze :) Słoiki gotujemy 20 minut, odstawiamy do góry nogami. A potem wynosimy do piwnicy ;)
Sałatka jest wręcz przepyszna! :)

A wczoraj jadłam placki cukiniowe wg przepisu z Palce lizać i dalej mam na to urocze warzywo trochę za długie zęby :/ chyba za delikatna jest jak na moje potrzeby ;)

czwartek, 28 lipca 2011

zapiekany kalafior


Po poprzednim tygodniu, w którym miałam siłę tylko na to, by wygodnie zasiadać przed kompem i oglądać Shameless US, nabrałam troszkę energii, by w końcu coś ugotować. I ugotowałam. O tym za moment, bo nawiążę jeszcze do serialu, który ostatnio opisywałam i zachęcałam, a zachęcam nadal. Wciągnęłam cały sezon i szkoda, że nie ma jeszcze następnego :) Na pewno nie będzie Wam się on podobał, jeśli nie uzbroicie się w zdrowy dystans (jak to mówi Nasz Dobromir na podsumowanie i skomentowanie WSZYSTKIEGO: "trzeba mieć dystans") i jeśli będziecie zadawać sobie pytania typu: "jak tak można?". Tak więc pamiętajcie: dystans, wyzbycie się moralizatorstwa i miło spędzicie czas :)
A co do kalafiora... Bardzo go lubię i przedkładam jego smak nad brokułami :) a na przepis trafiłam odwiedzając Kuchnię na wzgórzu. I co tam znalazłam? Ano to, co poniżej. Prawie, że identyczne to było :)

  • 1 większą papryczkę pepperoni kroimy w malutkie kawałeczki i smażymy chwilę na patelni,
  • do papryczki wrzucamy pokrojony w kostkę surowy wędzony boczek (20 dkg), smażymy kilka minut,
  • po chwili dodajemy pokrojoną w kostkę 1 cebulę i 2 duuuże ząbki czosnku (również pokrojone w kostkę, w kosteczkę wręcz!) - wszystko smażymy chwilę; nie zapominamy o mieszaniu (nie ciągłym) :),
  • ugotowany (ja gotowałam na parze) w tzw. międzyczasie 1 kalafior, wrzucamy na patelnię do reszty,
  • oczywiście wszystko mieszamy i smażymy kilka minut,
  • całość przekładamy do naczynia żaroodpornego,
  • na wierzchu układamy plastry camemberta (sztuk jeden - sztuk jeden camemberta, nie sztuk jeden plastra) i kilka małych plastrów żółtego sera,
  • posypujemy suszonym tymiankiem,
  • wstawiamy do piekarnika na 5-10 minut (180 stopni of kors).
Wiecie, że nawet nie sądziłam jak bardzo tymianek ów będzie pasował? Ale teraz już sądzę :) spróbujcie, mówię Wam ;)

A teraz pytanie za 100 punktów: szto eta? :)


P.S. Poligloctwem niby zajeżdża dziś tutaj? ;)

niedziela, 24 lipca 2011

sezon kurkowy rozpoczęty


Ogłoszenie parafialne #3 - Osobisty Informatyk pilnie poszukiwany! Komp do mnie krzyczy, dyski świecą się na czerwono od nadmiaru zdjęć... Dotychczasowy Osobisty leci w kulki. Ok, rozumiem, że mieszka gdzie mieszka i ma tam co robić, ale helooooł, skąd ja mam wiedzieć jaki kupić dysk?! No w każdym bądź razie poszukuję :) zapewniam umowę zlecenie tudzież o dzieło - zapłata adekwatna do jakości wykonywanych usług, tj. kiszoniaki, jeden, dwa lub trzy słoje - takie jak tu. Ewentualna premia do negocjacji.

A teraz do rzeczy. Gosia podpytywała mnie co by tu najlepiej zrobić na rodzinną uroczystość. Do jedzenia rzecz jasna. Pomysłów jest sporo, ale tym razem były pewne ograniczenia, czyli nic wymyślnego, najlepiej jakiś tradycyjny smak. No i żeby fajne było i może choć trochę inne. I jeszcze najlepiej żeby się długo nie robiło. To sobie wymyśliła! ;) no i co, by tu... No przecież nie może to być zwykły schabowy. No, ale udało mi się pomysł szybko znaleźć, bo akurat niedawno ową potrawę jadłam. A mowa o polędwiczkach wieprzowych z kurkami. Przepis jest niezwykle prosty i nie wymaga wielkiego nakładu pracy.
  • umyte polędwiczki kroimy w plastry,
  • każdy plaster rozgniatamy pięścią (polędwiczek nie rozbija się!),
  • solimy, pieprzymy z obydwu stron,
  • obtaczamy w mące i układamy na rozgrzanej olejem patelni,
  • obsmażamy - kilka minut każdą stronę, tak by zbrązowiały,
  • polędwiczki przekładamy do gara i dorzucamy pokrojoną w kostkę cebulę, kilka listków laurowych, ziela angielskiego i pieprzu,
  • całość zalewamy wodą - na wysokość 3/4 mięsa,
  • wszystko dusimy do miękkości :)

    A teraz kwestia kurek. Wszystko zależy od upodobań i od czasu ;) kurki możemy wrzucić do gara z mięsem, by razem się wszystko dusiło. Ja jednak wolę jak są one zrobione osobno i na talerzu ułożone na mięsku :)
    • cebulę kroimy w kostkę i podsmażamy na złoto
    • kurki myjemy, a większe z nich kroimy i dorzucamy do cebuli,
    • solimy, pieprzymy, mieszamy,
    • czekamy aż wyparuje woda,
    • dodajemy śmietanę i doprawiamy do smaku (solą i pieprzem).

      Całość najlepiej smakuje z młodymi ziemniaczkami, a kontynuując tradycyjne smaki, proponuję mizerię i/lub marchewkę z groszkiem - oczywiście najlepsze z warzyw ze swojego ogródka :)

      P.S. Przepadam za kurkami, a najbardziej za jajeczniczką z nimi - rozmarzyłam się ;)

      wtorek, 19 lipca 2011

      Shameless US

      źródło: http://www.mamapop.com/

      Historię muszę zacząć od początku. W ostatni urlopowy weekend, siedzę rano na słońcu, pot o godzinie 10 się leje. Jak ja nie cierpię siedzieć na gorącym słońcu! Ale twardo siedzę z nogami wystawionymi ku złocistym promieniom - w zasadzie nie wiem po co, chyba tylko po to, by te promienie odbić ;)
      I tak siedzę z poranną herbatą (taaa, kawa pewnie zabrzmiała by patetyczniej, ale nie pijam jej do śniadania) i czytam Wysokie obcasy. Czytam i trafiam na wywiad z Barbarellą. Któż to jest? Ano taka jedna blogger-ka, która z jeszcze dwiema innymi napisała scenariusz do Lejdis. Człowiek ciągle się czegoś dowiaduje ;) wygooglowałam sobie ją i proszę jakie miłe zaskoczenie. Choć w zasadzie nie powinno zaskoczenia być, bo Lejdis NAWET mi się podobało, a nie znoszę współczesnych polskich pseudo komedyjek. No i powiem Wam, że naprawdę się spoko czyta tę Barbarellę.
      Ale nie o to nie o to... Przez jej blog trafiłam na Haniutę, która w jednym z postów zaprasza do obejrzenia serialu Shameless US.   

      I teraz zaczyna się właściwa część posta. Bo o serialu będzie mowa. Mowa jednak nie za długa,
      bo w zasadzie czy jest sens się rozpisywać? Sami se obejrzyjcie se, a stwierdzicie, że sensu nie było, bo nie było by "niespodzianki"...
      Oglądamy patologiczną rodzinę, dzieci jest chyba sześcioro - na tę chwilę tyle się doliczyłam - rozstrzał niezły, bo najmłodsze ledwo chodzi, a najstarsze jest hmm... dorosłe :) Matki brak, ojciec alkoholik, pieczę nad wszystkim trzyma najstarsze dziecię. I co? No i biedne te dzieci mogą liczyć tylko na siebie, kasy nie mają, problemy jak wszyscy, a ojciec tylko gdzieś sypia po kątach i podłogach - na kacu lub chwilę przed nim.
      A gdzie owe niespodzianki? Ano na każdym kroku. Co scena to jakieś mniejsze lub większe zaskoczenie i to pozytywne! Nawet ten ojciec degenerat, budzi jakieś pozytywne emocje. Jakby nie było serial po części zakwalifikowano do komedii. Po części, bo po   drugiej części do dramatu.
      I więcej nie zdradzę :)

      źródło: http://shareofvoice.files.wordpress.com/

      Aha, ważna informacja, obejrzałam dopiero 1,5 odcinka, więc moja opinia może się jeszcze diametralnie zmienić. Dam Wam znać przy okazji któregoś z postów :)

      P.S. Czy taki serial jest kulturą? Chyba jest, co? W każdym razie na tym blogu być musi, bo tylko do tego tagu mi pasuje. A więcej tagów póki co nie będzie. O nie. Może i by się przydały, ale to zepsuje całą mą wizję mego bloga. Przynajmniej wizję aktualną. Bo (nie zaczyna się zdania od BO) wizja zmianie może ulec - zwłaszcza moja wizja :)

      P.S.2. Myślę, że Shameless nie nadaje się dla dzieci - momenty są ;)

      piątek, 15 lipca 2011

      słoikowo


      Nową serię postów czas zacząć! Słoikowo czy przetworowo - jak wolicie :) na razie pomysły są dwa. Pewnie kolejne przyjdą z czasem. Dziś, coś banalnego (a może jednak nie aż tak?), typowego i jakże polskiego! I wcale nie uważam, że jest to przysmak głównie facetów (jak przeczytałam na jednym z blogów). Mowa o? O ogórach kiszonych :) tak tak tak, co za problem ukisić ogóry? Myślę, że dla wielu osób jest to tajemnica ;) i to głównie dla nich jest ów post. I dla mnie, gdyż dotychczas tylko kilka razy je robiłam. W zasadzie nigdy sama. 
      I nie napiszę, że w końcu nadszedł TEN moment - czyli samodzielnego wykonania :) Ajwonka je dziś robiła, a ja w tym czasie przyrządzałam zupełnie inne "słoiki" - zobaczycie wkrótce ;)

      Zacznijmy od tego, co będzie potrzebne, otóż:
      • duże słoiki,
      • koper,
      • czosnek,
      • chrzan (nie ten tarty :P),
      • ewentualnie liście wiśni,
      • aha, ogórki :) najlepiej średniej wielkości i małe,
      • osolona woda (na 1l wody 2 łyżki soli),


        Na dno słoika kładziemy jeden koper. Ogórki ciasno (mówiąc ciasno mam na myśli CIASNO) upychamy. Jak już załadujemy połowę, dodajemy kawałeczki chrzanu, ząbki czosnku i koper (ewent. liście wiśni). Wpychamy kolejne ogórki, na górę najlepsze są te malutkie. Na wierzchu układamy koper. Całość zalewamy osoloną wodą. Zamykamy słoik. I czekamy :) po ok. 3 dniach możemy odkręcić - będą małosolniaki. Jak nie odkręcimy to będą wspaniałe kiszone.
        Ile czego? Załóżmy, że mamy litrowy słoik, więc 4 ząbki czosnku, 3 kilkucentymetrowe chrzany, 2 kopry (długie, całe, z nasionami), kilka listków wiśni. Są to "nasze" proporcje ;) każdy może mieć "swoje" :)


        P.S. Pisząc tego posta, podgryzam przepyszne małosolniak wg powyższej receptury :D pychaaa....

        wtorek, 12 lipca 2011

        grill #2

        Tytułem wstępu - wróciłam na domowe łono :) jednak zanim wróciłam, zobaczyłam to i owo, coś tam zresetowałam, a coś nie ;) i na dodatek poznałam różne ciekawe smaki i nie tylko smaki, ale też i opowieści :) coś na pewno wykorzystam do przyszłych postów.
        Póki co, pozostanę przy swojskich klimatach. Raz już wspominałam, bez czego nie wyobrażam sobie grilla. Wówczas skupiłam się na tym co czosnkowe. A nie opowiedziałam o dwóch sztandarowych sałatkach! Nadrabiam więc zaległości ;) obie, towarzyszą mi odkąd sięgam pamięcią :) i lądują na stole raczej tylko w sezonie, gdy najważniejsze składniki pojawią się w ogródku :)
        Pierwszą, wiosenno - letnią sałatką jest ta, którą robiła wiele lat temu moja Babcia. O dziwo, jeszcze nie spotkałam nikogo kto znałby ten przepis:

        • kilka jaj gotujemy na twardo, a po ostudzeniu i obraniu, kroimy w kosteczkę,
        • dodajemy pokrojone w kostkę rzodkiewki,
        • spory pęczek szczypioru kroimy i wrzucamy do reszty,
        • całość zalewamy śmietaną (nie jogurtem!),
        • solimy,
        • jakie proporcje? hmmm... na oko... np. 4 jaja, min. 10 rzodkiewek i około 8 porządnych, dorodnych szczypiorów; sałatkę robię tak często, że nie zastanawiam się czego ile, ważne, by żaden ze składników nie górował nad innymi i by warzywka nie pływały w śmietanie ;) czyli na przykładowe proporcje dajemy min. 200 ml śmietany :)
        Drugą z nich - pewnie wielu z Was dobrze znaną - są pomidory ze śmietaną i cebulą. Jak pomidory smakują jak pomidory, mogę to jeść każdego wieczoru na kolację, tym bardziej, iż wykonanie jest szybkie i banalnie proste, czyli:

        • pomidory kroimy w kawałki (można je uprzednio naciąć z obydwu stron na krzyż, sparzyć i zdjąć skórkę, ale ja lubię ze skórką),
        • cebulę kroimy w kostkę,
        • powyższe łączymy i dodajemy śmietanę / jogurt,
        • solimy i pieprzymy,
        • proporcje dowolne, wg uznania :) dodam tylko, że ja lubię jak jest sporo cebuli i pieprzu,

        Moim grillom zawsze towarzyszą powyższe, banalnie proste, ale jakże smaczne smaczki :) i nie tylko w trakcie grilla one królują. Dziś jadłam pomidory - tak się za nimi stęskniłam przez tę chwilę, kiedy to mnie nie było ;)

        P.S. Myślę, że za jakiś czas pojawi się kolejny grillowy odcinek ;)

        niedziela, 3 lipca 2011

        szpinakowe penne

        Siwy i Szpakers wybyli Za Rzekę, więc miało być o łososiu z marynowanym pieprzem.  Co z tym wspólnego mają S & Sz.? A to, że marudzą na wymyślne dania i chciałam wykorzystać moment jak ich nie będzie ;) No, ale o tym daniu niestety nie będzie - martwiłam się, że to właśnie z dostaniem pieprzu będzie problem, ale nie! W almie nie było filetów z łososia... Trudno.  Nie ma tego złego ;) zrobiłam coś z moimi ulubionymi składnikami, czyli ze szpinakiem i z czosnkiem (tylko ukochanego JAJA brak ;) ).
        Przepis ów, znalazłam dawno temu na stronie.... jednego z hipermarketów ;) i co jakiś czas mi się on przypomina - przepis, nie market ;) dużym plusem tego dania jest fakt, iż można nim poczęstować wegetarian, bo nie ma tu nawet żelatyny (chyba;) ).

        Do dzieła:
        • gotujemy al dente 300-400 g makaronu penne,
        • małą główkę czosnku kroimy drobno i wrzucamy na rozgrzaną odrobiną oleju, patelnię,
        • czosnek smażymy maks. minutę!
        • na patelnię wrzucamy szpinak (mrożony 450 g),
        • po wyparowaniu wody, dodajemy pokrojony camembert (ok. 200 g),
        • solimy i pieprzymy tyle ile lubimy,
        • chwilkę podgrzewamy, czasem mieszając,
        • jak ser jeszcze nie całkiem się roztopi, wlewamy 200 ml śmietany 12%,
        • mieszamy i czekamy aż sosik troszkę zgęstnieje,
        • na koniec wrzucamy makaron, mieszamy i jemy ;)


          Na talerzu można jeszcze dodać kilka kawałeczków sera, będzie się fajnie ciągnął :)

          Ogłoszenie parafialne #2 - na chwilę wybywam, jadę w siną dal :) najwyższa pora zresetować to i owo :) do 'zobaczyszka'! :)

          LinkWithin

          Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...