piątek, 29 stycznia 2016

Hekele, czyli śląska sałatka śledziowa i o dziecięcych (nie)smakach

Nie zmuszajmy dzieci do jedzenia.
Pokazujmy co dobre, ale nie zmuszajmy.


******************

Jako dziecko młodsze i trochę starsze 
nie lubiłam całej masy rzeczy.
W czasie Wigilii jadłam tylko sałatkę jarzynową.
Karp? Śledzie? Grzybowa? Pierogi z grzybami?!
Absolutnie!

Podobał mi się zapach smażonej wątróbki,
ale nie ruszyłam jej.
Tęsknym wzrokiem wpatrywałam się w piwną pianę
i gdy w końcu udało mi się jej spróbować
poczułam ogromny zawód.
Jak taka piękna pianka może być gorzka?



Nie znosiłam zapachu topionej słoniny
i nie rozumiałam czemu dorośli TO białe coś jedzą z zachwytem.
Gdy na obiad miały być śledzie z pyrami w mundurkach,
dla mnie był gzik.
Na każdą zupę kręciłam nosem,
a na barszcz i żurek przede wszystkim.

Kasza jęczmienna?
Nieee, wolę gryczaną.
Banany?
Przecież to mdła papka!
Ciemny chleb?
Jak tata może to jeść?

Pewnie mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać...
ale jest ważniejsza rzecz.
Nie pamiętam, by ktokolwiek zmuszał mnie do jedzenia czegokolwiek.
Nie pamiętam nakazów i zakazów jedzeniowych.
Poza jednym.
Babcia zmuszała mnie do zjedzenia zupy owocowej.
Chciało mi się płakać i było mi niedobrze.
Do dziś nie tknę!
Za to jem wszystko co wymieniłam wyżej.


Nie ma nic lepszego niż zupa, zwłaszcza w chłodne dni.
I można jej nagotować na dwa dni i mieć spokój.
Wątróbkę pokochałam, grzyby również,
a ze śledziami się zaprzyjaźniłam.
O miłości do chleba pisać nie muszę.
Na banany może nie patrzę już aż tak krytycznie,
ale w zasadzie prawie ich nie jadam.

Jestem przekonana,
że jem to wszystko,
bo rodzice mnie nie zmuszali.
Bo jedzenie kojarzy mi się z czymś dobrym.
Jak może być inaczej skoro zawsze jadłam moje ulubione smaki?
Jak może być inaczej skoro nigdy nie czułam stresu związanego z jedzeniem?

Nie zmuszajmy dzieci do jedzenia.
Pokazujmy co dobre, ale nie zmuszajmy.


******************

A dziś, dorosła, z ochotą wzięłam udział w akcji Regionalne Smaki, organizowanej przez Renatę. W ramach styczniowego wydania Renata zaproponowała śląską sałatkę śledziową o wdzięcznej nazwie - Hekele. Więcej informacji o tradycji przygotowania tej sałatki znajdziecie tutaj.



Skład: 3 solone płaty śledziowe (dałam 4), szczypiorek z dymką, 1 jajo ugotowane na twardo (dałam 1,5), 2 ogórki kiszone, garść koperku, 2 łyżeczki musztardy francuskiej, 2 łyżeczki musztardy miodowej, pieprz;
  • śledzie moczymy, do momentu gdy uznamy, że nie są dla nas za słone,
  • śledzie, jajo, ogórki kroimy w kostkę,
  • siekamy szczypiorek, dymkę i koperek,
  • wszystkie składniki mieszamy,
  • dodajemy wymieszane wcześniej musztardy,
  • doprawiamy pieprzem,
  • odstawiamy do lodówki na godzinę;
Osobiście dodałabym do tej sałatki więcej jajek. :)

Napiszcie czego nie jedliście w dzieciństwie. Jecie to dziś? 
Czy może macie jakąś jedzeniową traumę, jak ta moja zupa owocowa?

******************

Hekele na blogach:

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wzruszające Góry Izerskie zimą

Zabieram Was dziś w drugą część naszej zimowej wyprawy.
W drodze powrotnej z Pragi postanowiliśmy odwiedzić nasze polskie góry.
To mnie bardzo na tym zależało.
Kocham góry.
A zimą miałam okazję widzieć je tylko dwa razy.
Pierwszy raz był w 7 klasie.
W czasie szkolnych ferii, na zaproszenie Niemców kilkoro uczniów odwiedziło Turyngię.
Byliśmy tam tydzień!
Do dziś pamiętam wszechobecny śnieg,
i atrakcje jakie gospodarze nam zapewnili.
Mieliśmy prawdziwy kulig z końmi,
wariackie szusy na sankach i skuterach śnieżnych,
wyprawę do aquaparku,
a na kolację smażony ser. ;)
Było pięknie!
Tak ugościli nas nasi zachodni sąsiedzi zupełnie za darmo. :)
Chciałam znów zobaczyć ośnieżone pagórki i lasy.

Nie chcieliśmy bardzo zbaczać z trasy, więc noclegu szukaliśmy po drodze.
Szukaliśmy czegoś fajnego i klimatycznego.
Padło na Dworek Saraswati w okolicy Świeradowa Zdroju.



Miejsce godne odwiedzenia, bardzo ładne, ciche, spokojne, w toczeniu drzew.
Wnętrze bez zarzutu, z klimatem.
Uważam jednak, że cena noclegu była trochę wygórowana w stosunku do oferty.
Śniadanie było bardzo słabe.
Na ciepło dostaliśmy tylko parówki z kiepskim ketchupem.
Może ktoś powie, że się czepiam,
ale płacąc 180 zł za nocleg dla dwóch osób, uważam, że mam prawo spodziewać się czegoś więcej.
W czasie śniadania zadecydowaliśmy, że idziemy na szlak.
Z wyprawy z Ajwonką sprzed 3 lat przypomniała mi się przyjemna trasa do Chatki Górzystów.
I  w tamtą stronę skierowaliśmy swe kroki, a auto zostawiliśmy w centrum Świeradowa.



Ruszyliśmy niebieskim szlakiem stromo pod górę.
Byłam bardzo zaskoczona z jaką łatwością wędruje się pod górę po śniegu.
(zadyszkę pomijam milczeniem).
Nie ma co więcej pisać...
Po prostu popatrzcie...














Polana Izerska 





Gdy widziałam to wszystko,
chciało mi się płakać z radości
i z poczucia piękna, które wokół mnie.
Takie uczucia towarzyszą mi nie w pięknych miastach,
nie wśród zabytków,
ale wśród ciszy, spokoju, natury
i wtedy, gdy mogę oddychać niczym nieskażonym powietrzem.







I dotarliśmy do celu!



Zjedliśmy przepyszny wegetariański barszcz,
domowe ciasto czekoladowe.
Wypiliśmy kawkę, grzane wino i  ruszyliśmy w drogę powrotną.



Niebieskim szlakiem znów do Polany Izerskiej





By tam zboczyć na szlak czerwony




Pogoda zaczęła się bardzo zmieniać...


W kierunku gondoli.
Przez moje kolanowe perypetie czuję strach przed schodzeniem.
Wolę namęczyć się wchodząc pod górę,
a drogę powrotną wybieram jak najlżejszą.



Odwiedziliśmy jeszcze pięknie udekorowany Dom Zdrojowy





I naładowani pozytywnymi emocjami ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. :)

A Wy, gdzie i kiedy czujecie pełnię szczęścia?

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Chleb z burakami i moje ulubione polskie obiady


Od jakiegoś czasu nie robimy sobie prezentów na Święta Bożego Narodzenia.
Głównie dzieciom.
No i ja Panu Wu, a on mnie - wiadomo ;)
W ostatnie święta miało być tak samo,
i w zasadzie było, ale...
Jakiś czas przed świętami natrafiłam na polski sklep internetowy z pierdółkami o polskim wydźwięku.
Od zakładek z motywami Warszawy, po plakaty z rysunkami z innych miast Polski.
Mnie najbardziej zachwyciły skarpetki w bociany (trafiły do taty) i gadżety w dziale jedzeniowym.
I tak, sobie zrobiłam prezent w postaci magnesu z jajecznicą ;))),
a Ajwonce magnesu z jej ukochanym smalcem, i moim od lat ulubionym obiadem z kategorii 'obiady polskie'.
Nie, nie było magnesu z jajem sadzonym :P
Był za to z mielonymi i buraczkami. :)
Kocham buraczki!
Zwłaszcza buraczki na ciepło.
Mało kto takie zna.
A to zwykła paćka buraczkowa. ;)
Uwielbiam.



Tym bardziej ucieszył mnie chleb, zaproponowany na początku roku przez Amber.
Chleb z buraczkami.
Dziwny?
Może tak się wydawać,
jest jednak przepyszny.
Mięciutki w środku, dziurzasty, z grubą zbitą skórką.
A pracy przy nim niewiele.


Chleb z burakiem z książki Emmanuela Hadjiandreou How to Make Bread.
Skład: 370 g mąki pszennej, 8 g soli, 160 g startych buraków (dałam surowe), 220 g aktywnego zakwasu (lub 4 – 5 g suchych drożdży), 200 g ciepłej wody, 15 g oliwy;
  • W misce wymieszać mąkę i sól. Odstawić. 
  • W drugiej misce wymieszać zakwas, oliwę i wodę. 
  • Do mokrej mieszanki składników dodać suchą i wymieszać razem do połączenia. Dodać starte buraki i wymieszać. Odstawić na 10 minut.
  • Następnie stosować technikę zagniatania: zagniatać przez 10 sekund i zostawiać na 10 minut. Powtórzyć ten proces 4 razy. Patrz video. Przykryć miskę z ciastem i zostawić na 1 godzinę w ciepłym miejscu.
  • Koszyk do wyrastania wyłożyć ściereczką i wysypać mąką. Przełożyć uformowany bochenek do koszyka i zostawić do wyrośnięcia aż podwoi objętość. Może to trwać od 2 do 6 godzin. 
  • Kiedy chleb jest dobrze wyrośnięty, nagrzać piekarnik do 220 st. C, a pod kratkę, na której będzie się piekł wstawić naczynie z filiżanką wody. 
  • Ciasto wyłożyć na ciepłą blachę lub  do formy i wstawić do piekarnika (ja piekłam w nagrzanym garnku żeliwnym). Dolać więcej wody, aby utworzyło się więcej pary i obniżyć temperaturę do 200 st. C. 
  • Piec chleb przez 30 – 40 minut, aż postukany w dno wydaje głuchy dźwięk. 
  • Studzić na kratce.


Chleb poprzyklejał mi się do ściereczki i dlatego jest taki dziobaty ;)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dwie noce w Pradze...


Mamy taki zwyczaj, że wszystkie monety wrzucamy do słoika. 
Wszystkie złotówkowe (1, 2 i 5). 
A później wydajemy na wyjazdy.
Z końcem roku, słoik "wyjazdowy" już się nie domykał.
Musieliśmy go opróżnić!
Tym razem, zebraną sumkę przeznaczyliśmy na wyjazd do Pragi z zahaczeniem o polskie góry.
Może Was to zdziwi, ale w Pradze nigdy nie byłam, a przecież daleko do niej nie mamy. Jakieś 4 godzinki autem. 
Nocleg zarezerwowaliśmy w hotelu na Wyszehradzie.
Na Stare Miasto szliśmy około 30 minut. Spacer przyjemny, między ogromnymi starymi kamienicami. Wszystkie odnowione. Zdziwiła mnie ich ilość, i to że nie występują w ścisłym centrum, w okolicy starego miasta. One są wszędzie! 






Pierwszy dzień naszego pobytu przypadł na święto Trzech Króli. Na praskim starym mieście było jeszcze bardzo świątecznie (następnego dnia już nie). Piękna, ogromna choinka, ze światełkami w kształcie ruchomych sopli. Cudo! Pełno bud z klobasą (zachwyciło mnie to słowo) i grzanym winem (pycha). 




Zanim trafiliśmy na Stare Miasto, wzdłuż i wszerz przeszliśmy Most Karola. Turystów tłum! Ja naiwnie wierzyłam, że w styczniu to prawie nikt… że w styczniu to tylko my . ;) 




Snując się po uliczkach wokół Starego Miasta, trafiliśmy do muzeum figur woskowych. Przyjemne miejsce. A Tina Turner jak żywa.

Drugiego dnia w drodze na Hradczany, odwiedziliśmy uroczych tancerzy. 
Fred Aster i Ginger Rogers.



Hradczany powalają swą wielkością, 



choć mnie najbardziej urzekła Złota uliczka. W jej domkach czas się zatrzymał.



 Trzeciego dnia dotarliśmy na wieżę telewizyjną, z której podziwialiśmy panoramę miasta. Pogoda tego dnia była piękna, więc mogliśmy oglądać, przyglądać się, szukać, odnajdywać…





Większość czasu spędziliśmy na łazęgowaniu. Lubię tak spędzać czas w obcym miejscu. 
Odnajdywać urocze uliczki



dostrzegać piękno w oczywistościach




podziwiać architekturę




natknąć się na pawie w pustym parku


zadumać się chwilę

Pomnik Ofiar Komunizmu

nocą wrócić na most...



a następnego dnia zauważyć za kutą bramą cmentarz żydowski.


W łazęgowaniu przeszkadzały oblodzone chodniki. W niewielu miejscach były czymkolwiek posypane.

W te chłodne zimowe dni rozgrzewaliśmy się grzanym winem. Najlepsze było z ulicznej budki. Smakowały nam też zupy, jednego dnia kapuśniak, drugiego pomidorowa. Miałam ochotę na czosnkową, ale nigdzie na taką nie trafiłam. A spoglądaliśmy na większość menu, wystawionych przed knajpkami. Nie mieliśmy szczęścia do dań drugich. Gulasz w chlebie był co najwyżej poprawny, choć wyglądał ładnie.


A smażony ser okazał się zamarzniętą porażką. Najbardziej smakował nam trdelnik (Wiki podaje: tradycyjne słodkie ciasto pochodzące ze Słowacji, z miasta Skalica. Jest wykonane z walcowanego ciasta, owijanego wokół kija, a następnie grillowanego i posypanego cukrem wymieszanym z orzechami oraz z cynamonem), wspomniane winko i ziemniaki na patyku. Czyli, uliczne żarcie górą! Trzeciego dnia, poszliśmy do włoskiej knajpy. ;) Nie mogę Wam niestety polecić miejsca gdzie na pewno zjecie super. 
Czytałam dobre opinie o Cafe Louvre, którą odwiedzał Franz Kafka i Albert Einstein. 

***************


Garść informacji praktycznych: noclegu szukaliśmy przez serwis booking.com. Za dwie noce ze śniadaniem i parkingiem zapłaciliśmy 280 zł. Hotel **** w okolicach centrum. Myślę, że to dobra cena, choć hotel nie był pierwszej świeżości. Poruszaliśmy się głównie pieszo. Raz tylko skorzystaliśmy z metra - w drodze powrotnej do hotelu (na tej trasie metro przez pewien odcinek jedzie nad ziemią). Bilety są w automatach przy zejściu do metra. Bilet 30-minutowy kosztował około 20 koron (3 zł). Za obiad dla dwóch osób – zupa, drugie, coś do picia (grzane wino) płaciliśmy średnio 500 koron. Winieta za przejazd czeskimi autostradami kosztowała 310 koron. Kupuje się ją na stacji benzynowej, pierwszej, którą zobaczycie w Czechach. Winieta jest ważna 10 dni (oczywiście można kupić winiety na dłuższy okres).
Pogoda w styczniu, wiadomo jaka. ;) Mgliście, ponuro, śnieżnie, ale i słońce nas uraczyło swą obecnością. :)

***************

Wracając z Pragi zatrzymaliśmy się w pewnym dworku w okolicach Świeradowa. O tym, następnym razem... :)

Byliście w Pradze? Jakie macie wspomnienia?
Odkładacie monety do skarbonki? :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...