Przygotowałam post o chlebie. Chlebie robionym w warunkach spartańskich. W otoczeniu wałków, farb i gazet. I szafek na podłodze leżących. O które potknęłam się nie raz i nie dwa. Dziw, że chleb nie został umazany w farbie.
Coś mi nie pasowało w oście owym. Bo wiedziałam, że to ostatni post przed świętami. I tak bez zieleni? Bez zółci? Bez jajek?
Tak, bywam przekorna. Zwłaszcza tutaj. A może i nie tylko. Tym razem będzie inaczej. No nie do końca. Nie sądzę, by ktoś z Was zrobił takie śniadanie w święta :). A może się mylę?
Jakby nie było, śniadanie idealne nie tylko od święta. I nie tylko na wiosnę!
W poniedziałek wypada post śniadaniowo - pracowy. Przekładam go na tydzień następny - nie pasuje mi do dni wolnych ;). W zamian (w poniedziałek lub wtorek) będzie post fotograficzny, który zdradzić może to i owo o mnie... ;)
Za to w najbliższy piątek o 20:55 w telewizyjnej dwójce będzie film "Jak zostać królem". Dla mnie - film doskonały! Z przyjemnością obejrzę go kolejny raz :). Widzieliście? Obejrzycie?
* Frittata chyba tym różni się od omletu, że nadzienie zalewane jest jajami, a w omlecie ewentualne nadzienie jest od razu z jajami zmieszane.
Skopiowałam to co napisała do mnie Abi, z myślą, że coś skrócę. Nie wiedziałam co!Opowieść i zdjęcia mnie zauroczyły :). No i to wesele na ogródku - takie mogłabym mieć! :)
Zwróćcie uwagę jakie Abi ma cudne buty :))
"To właściwie nie jest typowa sukienka...
Miałam wziąć ślub. Cywilny... Byłam jeszcze studentką. Mój wybranek
również.
Nie mieliśmy funduszy. "Wesele" przewidzieliśmy dla naszych
przyjaciół, na ogrodzie u rodziców K., złożone z pieczonej kiełbasy i
piwa...
Sukienka miała być jaśniutka. Ta pod spodem, jest na ramiączkach i ma
niesamowity kolor, jaśniusieńko seledynowy..., lśniący, jakby plisowany
materiał...
Uwielbiałam ją i mam do dziś...
Górna warstwa została uszyta
przez krawcową z kremowego tiulu...
Poza tym kupiłam jeszcze w przecenie, w małym butiku sandały w kolorze ecru takim jak górna warstwa.
Całość była spełnieniem moich marzeń, namiastką białej sukni ślubnej, która, jeszcze wtedy, wydawała mi się ważna.
Mam do niej wielki sentyment i to, że udało się stworzyć tę "kreację"
uważam za cud ;)! - zwłaszcza, że naprawdę kosztowała grosze... (choć
dla nas i tak bardzo dużo)."
2. Opakowana (Krysia - bezblogowa)
Krysia jest wierną (tak myślę) czytaczką Ankowego bloga (patrz pkt 4) i według mnie jest mistrzynią słowa! Mistrzynią opowieści :) Poza wstawieniem polskich znaków, oczywiście nic nie zmieniłam z jej opowieści :).
"Lato 1973. Słoneczne, upalne, zakochałam się. Bardzo. Miałam 17 i pół roku.
Wróciłam z tych upojnych wakacji, romans korespondencyjnie kwitł.
A ja i wtedy i teraz - szyłam i szyję.
W radosnych podskokach, z jakiejś resztki, uszyłam szmizjerkę, bardzo krótka oczywiście, no bo to 1973 rok w końcu!
Ale
szycie było podyktowane ilością materiału też :)
Granatowy jakby
kretonik z wiskozą, z malusieńkimi białymi groszkami.
Mama dołożyła kawałeczek białej piki, z której wyszedł mały okrągły kołnierzyk i biały
, plastikowy, cienki paseczek. Sukienka wyszła fajnie i sama się sobą zachwyciłam nawet!
I nosiłam ją właściwie cały czas przez resztę
wakacji.
Narzeczony okazał się świnią, sukienka została, ale nie miała
niejako bezpośredniego związku z fatygantem - świnią.
Przez lata zostało mi uczucie związane z sukienka - beztroska, uśmiech, opalenizna,
lato (stale, w duszy). Kto wie czy sukienka nie ukształtowała mnie.!!!
Po
latach zaczęłam szukać właśnie takiego materiału, może nie tyle odmłodzić się o te 40 lat ile zobaczyć czy to działa ;)) Do uśmiechów
mnie nie trzeba przymuszać, mam pozytywne spojrzenie na świat, nie wiem,
czy nie chcę przeżyć tych paru chwil właśnie tego beztroskiego uczucia, które z wiekiem umyka, oj umyka."
3. Reckless (Magda - bezblogowa)
Magda trafiła do mnie chyba dzięki tej całej akcji :) Magda wczoraj obchodziła urodziny, a dziś obchodzi je jej brat! To dla nich na pewno doskonały powód, by jeszcze bardziej wiosnę lubić :)
Anka spisała się na medal! Niemalże zasypała mnie swoimi sukienkami :) dopisując, że nie muszę wszystkich publikować!Ona sama nie mogła się zapewne zdecydować, którą wybrać, a ja? O nie, postanowiłam, że nie będę wybierać lepszej z lepszych i pokażę Wam wszystkie :). Kilka Ankowych opisów poniżej. Sami spróbujcie dopasować do sukienek ;). Celowo usunęłam kilka zbyt jasnych wskazówek :). Moją faworytką jest CHYBA ta z opisu nr 3 :). "Najstarsza moja sukienka, z tych ulubionych, co jej nigdy
nie wyrzucę. Z (...) dodatkami wyglądam jak prawdziwa
dzidzia - piernik :)
Było
lato, jakieś 3 lata temu. Pięknie świeciło słońce. Miałam dobry humor i wtedy wpadłam
na tę (...) suknię. Pasowała na mnie jak ulał! Tak się sobie w niej
spodobałam, że zachwycona natychmiast ją kupiłam (a tania nie była!), po
czym... nigdy jej nie ubrałam... Zawsze wydaje mi się zbyt krzykliwa, zbyt
odważna... I tak sobie wisi, bo łudzę się, że kiedyś, któregoś dnia się odważę
ją założyć. W ubiegłym roku byłam już tak wystrojona do opery, ale w ostatniej
chwili zmieniłam ją na... czarną. :) Ostatni mój nabytek. Na jesiennych przecenach kupiłam ją
w Jackpot. Lubię nosić ją z (...) dodatkami. Myślę, że w lecie będę ją
mocno eksploatować.
Jedwabna sukienka (...), zupełnie nie dla trochę
puszystych, ale bardzo ją lubię, czuję się w niej taka dyskretnie elegancka. :)"
Nie mogłam nie pokazać Wam tych dwóch perełek!
"Moja sukienka ślubna. Z wypożyczalni. Dzień przed weselem
wpadłam w histerię, że nie pójdę we wcześniej przygotowanej i pojechałam do
wypożyczalni szukać innej sukni ślubnej. Była tylko ta. Reszta wcale mi się nie
podobała. Skromna, prosta, myślę, że i dziś mogłabym ją wybrać. Chyba
przyniosła mi szczęście... :)
Moja ukochana sukienka ciążowa. Przechodziłam w niej dwie
ciąże. Czułam się w niej cudownie. W ogóle
w ciąży czułam się świetnie. Nie miałam żadnych dolegliwości. Byłam silna i
spełniona, jak nigdy w życiu. Cudownie wspominam ten czas..."
Zdjęcia Dominiki mnie zachwyciły. Są cudne. Nie wiedziałam, które opublikować. Dominika napisała cały post nawiązujący do sukienkowej akcji :)). Zachęcam Was do zerknięcia tutaj. Tam zobaczycie znacznie więcej pięknych Dominikowych ujęć!
Kaprysia podesłała mi zdjęcia swojej ukochanej "kiecki" :) Piękny ma kolor! A pewne zdanie z tego opisu jest doskonałe :D
"Udało mi się kupić ją na wyprzedaży,
czyli za całe 40 zeta zamiast 200:) Jest lniana, więc niestety
gniotliwa, ale i tak ja uwielbiam, bo pięknie maskuje wszystko to co
powinna, pewnie dzięki odcięciu pod biustem. Kolor jak na mnie raczej
odważny, ale o dziwo, dobrze się w niej czuję. W ogóle dobra kiecka to
jest coś pięknego, bo wystarczą do niej majtki i stanik i już człowiek
jest ubrany:) Zaraz po kupieniu dorobiłam do niej kwieciste wyklejankowe
korale, bransoletkę i dokupiłam chustę z podobnym wzorem."
Iga przesłała mi zdjęcie spódnicy. Nie szkodzi, że to nie sukienka :). Dobrze się stało, że zdjęcie trafiło do mnie. Zauroczyło mnie ogromnie! A Was? :)
Nie udało mi się namówić Kamili na dołączenie do Abi i Anki. Jakie? Przeczytajcie ;) A sukienka w groszki... Lubię takie bardzo! :)
"To mój mały wkład w wiosenną akcję, mam nadzieję, że zaczarujesz świat i przegonisz wszystkie śnieżne i ponure chmury :)
Sukienka jedna z wielu, chwilowo marzę że już niedługo uda mi się ją założyć, uniwersalna i zawsze do wszystkiego pasuje :)
Najfajniejsza jaką miałam to zdecydowanie ślubna, choć to już szmat czasu minął."
14. Ola (Podróże słodkie) Dopiero co w jednej z sieciówek widziałam śliczną, koronkową czarną sukienkę z baskinką. Nawet nie pomyślałam, by ją przymierzyć. Założyłam, że to nie dla mnie. Może niesłusznie?
"Przesyłam moją ukochaną sukienkę (...). Sukienkę uwielbiam jednak na
wieszaku nie prezentuje się (niestety) tak fajnie jak w rzeczywistości
(co nie jest takie złe, gdyż zazwyczaj bywa odwrotnie;-))
sukieneczka jest autorstwa młodych berlińskich projektantów mint&berry. Bardzo fajne rzeczy tworzą:-)
Sukienkę kupić musiałam, bo leżała naprawdę idealnie, a taka klasyczna
przyda mi się na pewno:-)"
15. Lepetitka (LePetitKa) Która z Was może się pochwalić taką sytuacją? :)
"Trudno oddać sens niektórych sytuacji i ich
specyfikę i tej chyba też tzn. mi jest trudno. Bo to nie było śmieszne!
Po czasie może i trochę tak. Ale ogólnie wpadłam w czarną rozpacz...
ale od początku to było tak: szykowałam się na wesele
kuzyna. Wybrałam sukienkę bo wypada i bo uwielbiam. Trochę byłam
zestresowana bo rodziny nie widziałam już dłuższy czas. Najpierw
tradycyjnie ślub, życzenia i potem transport do sali weselnej. moje
zielona sukienka jest z materiału zwykłego możnaby rzec - bawełna z
małymi dodatkami. Więc zwykła. siedzimy. Cieszę się, że rodzina w pełni i
że pogoda piękna. Wszyscy zaczynają jeść. Każdy podaje sobie elegancko
zgodnie z zasadami savoir vivru a to rosół, a to ziemniaki. Ja poprosiłam mojego P. o półmisek z mięsem bo nie dosięgałam sama do
drugiej połowy stołu.
P. podał zgodnie z prośbą lecz jakby ręka mu się zachwiała i część
półmiska mięs z sosami przeróżnej maści wylądowała na mojej sukience.
Na samym środku. Można sobie wyobrazić tylko w jakiej byłam purpurze na
twarzy i jakiej rozpaczy głębokiej.
Potem poszłam na kolejne wesele z P. założyłam znowu tę sukienkę,
ale mięs już nie jadłam. Za to P. tym razem sukienkę ochrzcił coca colą.
Nie wiem. Coś jest z nią chyba nie tak. :)"
16. JolkaM (bezblogowa)
Muszę najpierw napisać, że szanowna Jolanda wysłała mi swojego maila wczoraj wieczorem. Oczywiście za moim pozwoleniem, ale ale... Skąd ja miałam wiedzieć, że Jola wyśle mi milion zdjęć i cały wielki opis?! ;)) Jolu, należy mi się medal :D Na szczęście Twoje zdjęcia są tak pozytywnie tajemnicze, sukienka tak dziewczęca... :)), a opis rozkładający na łopatki :D
Nie przedłużam! Czytajcie uważnie, bo Jolka rzuca Wam wyzwanie!
"Alu, pokażę Ci sukienkę, którą
nabyłam kilka lat temu, a której jeszcze nigdy nie założyłam na
grzbiet (nie licząc dwóch lub trzech parado-przymiarek przed
lustrem w zaciszu domowym). Od pierwszej chwili byłam nią
zauroczona, WIDZIAŁAM SIĘ w niej. Ach, jak ja się w niej
widziałam! I zdawało mi się, że ojeju, jak to ja będę szła na
ten przykład plażą, dziką oczywiście, a wiatr będzie rozwiewał
te marszczenia, a płótno będzie łopotać niczym żagiel na pełnym
oceanie, zaś suknia rzeczonym wiatrem potraktowana unosić się
będzie zamaszyście, tworząc coś na kształt... grzybka? Taką mam
wyobraźnię!
Ale nie samą wyobraźnią
człowiek-kobieta żyje, więc postanowiłam sukienkę z Twoją
pomocą odczarować - żeby móc ją wreszcie założyć. A jeśli
jeszcze i po tym blogowym odczynianiu uroku, który najpewniej sama
na nią rzuciłam, nadal nie będę jej nosić, niniejszym
oświadczam, że zwolnię się z pracy, przerobię sukienkę na
fartuch kuchenny i uroczyście mianuję się gospodynią domową. W
kieszonkach poupycham chusteczki, w które będę pochlipywać,
mieszając w garze na ten przykład powidła lub pierogi, rozpaczając
nad swoim losem niedoskonałym, niewydarzonym, odzieżowo
zaprzepaszczonym.
Żeby sukienkę pokazać Szanownej
Publiczności jak najokazalej, udałam się w towarzystwie dwojga
asystentów w przydomowy plener i urządziłam jej niemal
profesjonalną sesję fotograficzną. Okoliczności przyrody były
cokolwiek niesprzyjające: mróz, śnieg, wiatr (jak to na trzy dni
przed nadejściem wiosny), jednak poważniejszych odmrożeń nie
odnotowałam, zaś asystenci wydawali się całkiem
usatysfakcjonowani. Hm, obawiam się, że najmocniej oberwało się
sukience, kiedy to jeden z asystentów postanowił wziąć sprawy
(czytaj: sukienkę) w swoje... kły, bez wątpienia zniecierpliwiony
przedłużającą się sceną statyczną. Po tym wyraźnym akcie
desperacji została ona jeszcze przez oboje przybocznych uroczyście
podeptana, co uczyniło ją nie tyle gotową do założenia, co
raczej do prania. Hm, czyżby natura sama podpowiedziała mi sposób
na upartą, nieubieralną sukienkę? A gdyby jeszcze dodać do tego
jakieś adekwatne zaklęcie... Cóż, liczę na inwencję Szanownej
Publiczności. :)"
Tak, tak, kolejna spóźnialska, która sukienkę kupiła w pierwszy dzień astronomicznej tegorocznej wiosny! :) Lubię to co Viki ;)
"Sukienka jest rozpinana na całej długości, ma pagony, kołnierzyk
lubię taki styl sportowej elegancji:)"
18. Jo (Z widokiem na obelisk) Jo napisała, że nie było pogody do zdjęć. Jo, ale jaki to piękny kontrast - śnieg i te kolory Twoich sukienek... :)
19.Alucha :)
Nie byłam ostatnia :P. Przesuwałam siebie na dół ;). Na deser :P
Ja trochę przekornie... W sukienkach chodzę głównie zimą. Nawet w tych letnich. Tę ze zdjęcia lubię ogromnie - jest bluzowata, raczej luźna przez co ogromnie wygodna. Ma długie rękawy, więc jak nie jest zbyt zimno nic nie muszę na siebie narzucać. A na plecach ma złoty zamek :)
Żeby nie było aż tak przekornie... Moja ulubiona letnia sukienka. Na upały ogromne. Zdjęcie z serii tych ulubionych . Sprzed lat kilku. Z okresu wrocławskiego :))
Nie mogło też zabraknąć mojego profilowego zdjęcia. Zostało zrobione niemalże ukradkiem przez paparazzich ;) Z podstawówkowym przyjacielem (razem z Lee tworzymy do dziś "świętą" trójcę), który ciągle nie wie o istnieniu tego zdjęcia!
************************
Dziękuję Wam ogromnie za każde zdjęcie, każdą opowieść i poświęcony czas.
Każdy mail był dla mnie ogromnie miłą niewiadomą i co tu dużo mówić - niespodzianką!
Jeśli ktoś chciałby do nas tu dołączyć - zapraszam! Nie ma problemu w aktualizowaniu tego postu.
Nie wiem czy macie ochotę na jakąś sondę sukienkową? Nie pytałabym, która sukienka najładniejsza - nie o to chodzi - a raczej które zdjęcie / opowieść najbardziej zaskoczyło, wywołało największy uśmiech itp.
Piszcie w komentarzach czy sonda ma być czy nie :). Oczywiście pomyślę wówczas o jakimś upominku :).
Nie miejcie mi za złe, sparowanie niektórych Waszych zdjęć. Są przez to mniejsze, ale post i tak jest baaaardzo długi. Anko - miałaś rację, ze taki będzie :)
I nie piszcie dziś, że wiosny za oknem nie widać! :)
************************
DOŁĄCZYŁY!!!
20. Michalina (bezblogowa)
Początkowo Michalina nie do końca wiedziała czy ma się zgodzić na publikację. Ogromnie mi na tym zależało, bo zdjęcie jest przepiękne! Co tam zdjęcie! Tu o główną pozującą chodzi :). Co za figura :). Można patrzeć i patrzeć... No i historyjka! Czytajcie i patrzcie! :)
"Przesyłam zdjęcie błękitnej sukienki z dzianiny wypełnionej mną :)) Stare zdjęcie , z 1978 roku..
(...) wysyłam wraz z historyjką, która się z tą sukienką wiąże. Mam nadzieję, że
wywoła uśmiech na twojej twarzy.
Otóż ubrana w tę sukienkę usłyszałam od nieznajomego chłopaka komplement ;) który do dziś pamiętam : "Ale k..a szczujesz!""
Kasia nie zdążyła wysłać mi zdjęcia. Na szczęście się zreflektowała ;)
Czy może być bardziej wiosenna sukienka?
"Doskonale wiedziałam, którą sukienkę Ci wyślę, ale projekty, praktyki, papierologia i daty mi pouciekały z głowy. Poza tym 19 marca to powinno być wiosenne
słońce, tulipany i właśnie moja ukochana sukienka w kwiatki. A zamiast
niej zimowe traper, kaptur z misiem i deszcz ze śniegiem.
No ale jest! I wiosna też przyjdzie, prędzej czy później, bo przecież
muszę się nacieszyć znów moją sukienką ;)"
22. Jadowita (Przynudzam) Jadowitą tak urzekły Wasze historie, że postanowiła do nas dołączyć :). Chwała jej za to ;)), bo oto kolejne fantastyczne opowiastki sukienkowe.
"Sukienka Scarlett czyli ta zielona. uszyta w czasach absolutnego
kryzysu (ale tylko u mnie:)), ja z dzieckiem w domu, ex "szukający
pracy", a tu jakieś wyjście na elegancko. Sukienka została uszyta z...
zasłon poświęconych na ten cel przez moją mamę, jest lekko meszkowata.
Ponieważ wyjątkowo mi w zielonym nie do twarzy, wystąpiłam w niej tylko
raz. Mam jednak do niej duży sentyment, ponieważ uszyła mi ją
przyjaciółka. Początkowo miałam jej pomagać - czy raczej ona miała
pomagać mi - ale widząc moją nieporadność i brak poszanowania dla
rozmiarów wykroju (no, kto by się przejmował, pół centymetra w tę, czy
wewtę??) wyrzuciła mnie z domu i uszyła całość dokładnie, przepięknie i
z dbałością o wykończenie.
Przeciwieństwem, jeśli chodzi o sztukę krawiecką,
jest sukienka - deska. Deska ratunku. Szyta (chociaż to za duże
słowo....) dzień przed weselem na którym chciałam być oryginalna. Na
starą już i trochę nudną bardzo prostą w kolorze niebieskim ponaszywałam
i udrapowałam kawałki chust, apaszek i czegotamjeszcze. Wygląda jak
dzieło szaleńca, a obejrzana od spodu wywołałaby ból głowy nie tylko
każdej szanującej się krawcowej, ale każdej osoby, która ma jakie-takie
pojęcie o szyciu. Wyprasowana wygląda lepiej... :)
Dziś - myślę zdrowa propozycja. Trochę nabiału. Trochę błonnika. Trochę warzyw. I olej lniany. Jednym z ulubionych obiadów Za Rzeką są pyry z gzikiem. Uwielbiamy to postne danie. Zwykle kończy się obżarstwem... Ajwonka zawsze do twarogu dolewała sobie olej lniany. Ja miałam długie zęby. W końcu to się zmieniło i od kilku lat nie wyobrażam sobie inaczej. I bardzo dobrze, bo wiecie jakie olej ów ma właściwości? Przeczytacie o tym pod przepisem :). Skład: 250 - 275 g twarogu (ja najczęściej kupuję półtłusty), pół czerwonej papryki, duża garść słonecznika łuskanego, ok. 100 g śmietany (u mnie 12%, oczywiście można zastąpić jogurtem), 2-3 łyżki oleju lnianego, sól morska, świeżo zmielony pieprz;
słonecznik i paprykę wrzucamy do sera - całość mieszamy;
Właściwości*: - wspomaga
metabolizm, - ma dobroczynny wpływ na działanie układu nerwowego, - obniża
poziom tak zwanego „złego cholesterolu”, - zapobiega chorobom
nowotworowym, - obniża ryzyko zachorowania na choroby układu krążeniowego, - pomaga skutecznie redukować tkankę tłuszczową i utrzymywać właściwą
równowagę hormonalną, - może doskonale zapobiegać występowaniu reakcji
alergicznych. - można go wykorzystać do leczenia trądziku różowatego, do poprawy kondycji włosów oraz paznokci.
Olej najlepiej nadaje się właśnie do twarogu oraz do sałatek. Największe właściwości ma po zmiksowaniu - np. z twarożkiem :). Do
jego smaku niektórzy muszą się przyzwyczaić, jest dosyć specyficzny,
ale ja już nie wyobrażam sobie białego sera bez tego dodatku :). A Wy znacie ten olej? Używacie? Mój dziadek w oleju lnianym maczał chleb :)
Moi mili odwiedzacze! Zaczął się nam ostatni weekend zimy! Cieszycie się? A z czym to jest związane? Ano z tym, że w piątek będzie podsumowanie sukienkowej akcji. Kto ma ochotę niech chwilę weekendu wykorzysta na zrobienie zdjęć lub odszukanie jakiś starych w Waszych archiwach. Jak nie chcecie pokazywać zdjęć to może jakaś historyjka? Jedną taką już mam! :)) Zapraszam Was bardzo serdecznie! :))) I będzie mi ogromnie miło jeśli się przyłączycie do zabawy :) Zabawa nie zawiera reguł typu, że sukienka musi być wiosenna lub letnia. Pamiętajcie - pełna dowolność :) Czekam z niecierpliwością :)
******************************
Od dwóch tygodniu moja kuchnia średnio nadaje się do jakiegokolwiek funkcjonowania.
Czy uwierzycie, że w takich warunkach zrobiłam coś pierwszy raz w swoim życiu?
O gotowaniu mówię :).
I wyszło cudownie!
Kto zgadnie co to było?
Pierwszej osobie*, której się to uda mogę zaproponować pewną drobnostkę ;).
Pod warunkiem, że dana osoba wyrazi na nią chęć :)
******************************
Rozstałam się z moim towarzyszem podróży. Dziwnie :)
*poza osobami, którym coś tam napomknęłam na temat ów ;))
******************************
AKTUALIZACJA 17.03.2013, 10:55
W takich warunkach udało mi się pierwszy raz poczynić.....
Fanfary!
Chleb na zakwasie! Przepis będzie za jakiś czas.
Chleb dotąd robiłam, ale na drożdżach.
Najbliżej odpowiedzi była Qrka i Kaprysia. Moje drogie gratuluję i odezwę się do Was na maila :)
Wasza kreatywność była cudna, a najbardziej spodobała mi się odpowiedź Kamili, która stwierdziła, że zrobiłam tort. Tortu nie zrobiłam nigdy w życiu i chyba daleko mi do tego :), tak więc gdybym zrobiła tort byłoby to bardziej zaskakujące niż chleb ;)
I widzę, że już doskonale znacie moją miłość do jajek ;)
Czytając tę książkę wiedziałam, że o niej nie napiszę. A jednak. Amber niedawno wspomniała jak przeczytała "Piknik po wiszącą skałą" niemalże jednym tchem. Zachęcona, poszperałam w necie o czym książka jest. Zdecydowanie zachęciła mnie tajemnica. I czas, w którym historia jest osadzona. Bardzo lubię powieści z początku XX wieku albo przełomu XIX i XX. Wiedząc, że jeden z najbliższym dni spędzę w większości w taborze, przejrzałam allegro i naprędce książkę zamówiłam. Jako (wydawało mi się) nową. Otrzymałam z obdartym grzbietem, wydaną ponad 20 lat temu.... Mój błąd. Zaczynając książkę, niechcący przyuważyłam pewne zdanie na ostatniej stronie. Zdanie, które nie musiało na nic wskazywać. Zdanie, które mogło odnosić się do wszystkiego. I do niczego.
empik.com
"Piknik..." ów, to opowieść o nastoletnich dziewczętach, które rok szkolny spędzają na renomowanej australijskiej pensji. Jedną z letnich sobót większość panien i dwie nauczycielki spędzają na pikniku. Cztery dziewczęta udają się na długi spacer po skałach. Wraca tylko jedna. Znika też nauczycielka matematyki. Nie ma dziewcząt. Nie ma ciał. Nie ma też podejrzanych o cokolwiek. Dochodzenie jest. Niemrawe jakieś takie. Wątki poboczne są, owszem. Niektóre zbyt ogólne. Niektóre słabo związane ze sprawą. Książkę czytałam bez wypieków na twarzy. Nie mogę powiedzieć, że z niechęcią! Tylko o czym świadczy fakt, że wysiadając w czwartek z pociągu do końca zostało mi 20 stron, a ja po książkę sięgnęłam w sobotę wieczorem? 20 stron! Wydawać, by się mogło, że to punkt kulminacyjny! Koniec mnie zawiódł.
janellemccullochlibraryofdesign.blogspot.com - kadr z filmu o tym samym tytule
Czy lubiane przeze mnie kryminały rozpieściły mnie zaskakującymi zwrotami akcji? Czy inne powieści z tego okresu rozpieściły mnie opisami wnętrz, strojów, obyczajów i potraw? Czy książkę czytałam w złych pociągowych warunkach? Choć to właśnie lubię w jeździe pociągiem. Nadrabianie czytelniczych zaległości. Może tę książkę powinnam czytać jak Amber po nocy? Najlepiej sama w domu? Czy może TO zdanie przeważyło? Bo niestety okazało się, że znaczyło właśnie to o czym myślałam! I tylko niesmak obdartych grzbietów pozostał.... Dlaczego książka, która swoim opisem tak bardzo mnie zachęciła okazała się niemalże klapą? Jakie Wy macie doświadczenia w tych tematach? Czemu niektóre książki Was zawiodły? A właściwie te, które zawieść nie miały.
Miała być osławiona Pavlova. Wyszło, hmm... Po kolei :) Jak zobaczyłam a Anki Wr. (:P) ten przepis postanowiłam wykorzystać go z okazji urodzin Ajwonki. Dzień przed należało kupić co trzeba. Bazylię między innymi. Podejście nr 1 - biedra - brak. Podejście nr 2 - sklepik osiedlowy* - brak. Podejście nr 3 - ulubiony zagon** - brak. Świeżych truskawek też nie było. W zasadzie nie zależało mi na nich. Jak miało zależeć skoro w zamrażalniku pełno własnych ogródkowych z lata? I jagody też tam znajdę. I węgierki. I koperek :P. Poza bazylią - beza wg Ankowego przepisu. No bez octu winnego też. Za to ze zwykłym ;). Jednak to nie brak bazylii sprawił,że okazała Pavlova nie powstała! Czytajcie dalej jeśliście ciekawi mego upadku...
Skład: 6 białek, 350 g cukru pudru, 1 łyżeczka octu, 2 łyżeczki mąki kukurydzianej, skórka z limonki, 1 łyżeczka soku z limonki; Dodatkowo: min. 200 g kremówki, ewentualnie fix, ulubione owoce;
białka ubijamy dosypując połowę cukru pudru do momentu aż całość będzie błyszczeć,
do ubitych białek dodajemy drugą połowę cukru i resztę składników - mieszamy drewnianą łyżką,
piekarnik nagrzewamy do 180 stopni,
blaszlę wykładamy papierem do pieczenia, na którym rysujemy okrąg o średnicy 25 cm,
masę białkową wylewamy w okrąg ów,
moja masa wyszła zbyt rzadka, rozlała się poza brzegi okręgu ;) i absolutnie nie było mowy o formowaniach wszelakich jak to zrobiła Anka; myślę, że powodem tego było zbyt szybkie dosypanie cukru - zawsze robię to gdy białka są już prawie ubite i nie wiem czemu teraz wrzuciłam ten cukier szybciej...,
tak jak wyszło wstawiamy do piekarnika,
po 5 minutach zmniejszamy temperaturę do 140 stopni,
pieczemy godzinę, wyłączamy piekarnik pozostawiając w nim bezę na 6 godzin lub na noc;
Jako, że mi beza się rozlała na prawie całą blachę postanowiłam uratować tort małymi torcikami. Udało się! I przyznam, że cieszę się, że tak wyszło...
z bezy wykrawamy kółeczka szklanką i przekładamy do foremek,
kremówkę ubijamy z fixem,
bezę przed samym podaniem dekorujemy ubitą śmietaną i owocami - przyjemność tę możemy po prostu zostawić gościom;
Małe torciki ucieszyły mnie dlatego, że każdy zjadł tyle ile chciał, a to co zostało nie zmarnowało się, bo beza nie zmiękła od śmietany. Śmietanę spokojnie można przechować w lodówce na następny dzień, owoce również, a pozostałe beziki wystarczy przykryć ściereczką :). Poza różnymi przygodami beza była bardzo chrupiąca z zewnątrz i mięciutka i delikatna w środku. Dodatek limonki uważam za doskonały! P.S. Zdjęcia jakie są - każdy widzi... Pośpiech i goście (:P) - w tym syn krzestny lat 1,5 - nie są dobrymi sprzymierzeńcami ;). P.S.2. Do końca sukienkowej akcji zostało 1,5 tygodnia! *alma umieszczona u sąsiadki - galerii handlowej :) **lidl (sąsiad) - zagonem określony przez JolkęM :)
Pozostając odrobinkę w klimacie poprzedniego 'dwójkowego' posta, dziś dwa słowa o dwóch dodatkach. O soli. O oliwie z oliwek. Jakiej soli używacie?
Ja od jakiegoś
już czasu tylko morskiej. Podobno jest zdrowsza. Lecz nie w tym rzecz, ta sól po prostu mi smakuje ;). Nie solę dużo. Wyjątek stanowi jajecznica i twarożek. A
dosypując tę sól do oliwy dobrej jakości i maczając w tym chleb...
Uwielbiam. Oliwę kiedyś
kupowałam pierwszą z brzegu, tańszą. Latem dostałam kilka litrów
Monini prosto z Włoch. Od tego czasu wiem co znaczy dobra oliwa (według mnie). Jeśli
tylko możecie kupić taką to to po prostu zróbcie! :) Myślę, że nie warto kupować byle jakiej. To nie ten smak. To smak po prostu niesmaczny! I dodatkowo szkoda kasy. Dzisiejsza sałatka oliwy zawiera sporo - teraz wiecie dlaczego ;).
Skład: 5-6 średnich ziemniaków, 4 jaja, jedna mała cebula czerwona, puszka tuńczyka w sosie własnym, kilka sztuk suszonych pomidorów, duża garść rukoli, jeszcze większa garść ulubionej sałaty, mała papryczka pepperoni, oliwa z oliwek, sól morska, świeżo zmielony pieprz, kilka ziarenek ziela angielskiego i pieprzu, dwa liście laurowe;
ziemniaki obieramy, gotujemy w osolonej wodzie z kulkami i listkami lautowymi,
jaja gotujemy na twardo,
ugotowane ziemniaki kroimy na kilka części,
cebulę kroimy w piórka, wrzucamy do ziemniaków,
tuńczyka odsączamy i dodajemy do reszty,
całość polewamy dość obficie oliwą, doprawiamy solą i pieprzem, mieszamy,
posypujemy sałatą i rukolą,
ugotowane jaja kroimy w ćwiartki, układamy na wierzchu,
pomidory kroimy w paski i układamy na jajach,
całość możemy jeszcze doprawić solą i pieprzem i polać oliwą;
Początkowo sałatka miała być według pomysłu Magdy. W zasadzie jest, ale nie do końca ;)). Oczywiście z powyższych proporcji to śniadanie pracowe, może być na więcej niż raz ;)