poniedziałek, 8 maja 2017

Teneryfa na własną rękę II - krajobrazy górskie jakże odmienne :)

Wracamy na Teneryfę...
Teneryfa jest największą wyspą Kanarów, jednak sama w sobie nie jest duża.
Ma około 80 km długości i 50 km szerokości.
Dla turystów zwiedzających jest to doskonała informacja,
bo przez tydzień można wyspę zjechać wzdłuż i wszerz.
Tak jak wspominałam w tym wpisie, my w 8 dni zrobiliśmy 1000 km autem.
Mimo swoich niewielkich rozmiarów Teneryfa nazywana jest małym kontynentem,
z uwagi na ogromną różnorodność krajobrazu i kilka stref klimatycznych!
Rzeczywiście, gdy byliśmy na północy musieliśmy ubierać się w długie spodnie i bluzy,
a gdy godzinę później siedzieliśmy na południowej plaży, niezbędne były spodenki i stroje kąpielowe.
Nie zapominajmy, że nasz urlop przypadł na styczeń i pogoda była głównie wiosenna.
Wiosenna dla nas, bo miejscowych często widzieliśmy w zimowych kurtkach, czapkach, szalikach... :)



Dziś, chciałabym pokazać Wam dwa różne masywy górskie, które dzieli jakieś 60 km...


Na południowym wschodzie wyspy znajdują się przepiękne góry Anaga.
W kilku miejscach czytałam, że są porównywane do widoków jakie można zobaczyć w Norwegii.
W góry pojechaliśmy późnym rankiem. Liczyliśmy na to, że zdobędziemy jakąś mapkę ze szlakami w informacji turystycznej. Niestety była zamknięta i jedyne co mieliśmy to zdjęcie mapy, która wisiała w dużej gablocie. ;) No zawsze to coś.




Ruszyliśmy na szlak, jednak oznaczenie było bardzo kiepskie i po jakimś czasie najzwyczajniej w świecie się zgubiliśmy.
Szliśmy na czuja. Nie martwiło nas to za bardzo, korzystaliśmy z google.maps i te działania dość znacząco zwiększyły mój rachunek za telefon... ;)





No patrzcie jaki tajemniczy las...



Wyszliśmy z lasu, a tu proszę.
Zieloność, kwiecistość, sielskość.


  

A ostatecznie, nasze zagubienie i ten rachunek za telefon okazały się opłacalne.
Widoki roztaczające się przed nami były coraz piękniejsze...







Turystów w górach było bardzo mało. O ile na początku jeszcze kogoś mijaliśmy, tak im dalej tym bardziej byliśmy sami. Może inni wiedzieli gdzie iść? ;)

W jednej dolinie spotkaliśmy dwoje (chyba) mieszkańców. Starszy pan zawzięcie kosił trawę, (chyba) jego żona działała w ogródku. Pomachała nam z uśmiechem i chyba ze zdziwieniem "co oni tu robią?". A nam tak się tam podobało... :)





No to schodzimy i szukamy drogi do naszego auta.


Po zejściu, w kanjpce zamówiliśmy nasze lokalne odkrycie, czyli kawę barraquito. Jedna z lepszych kaw jaką piłam. Opowiem Wam o niej w osobnym wpisie.


Po drodze widoki cudowne.
No do znudzenia Wam je będę pokazywać ;)







A następnego dnia...







Góra, którą widzicie jest najwyższym szczytem Hiszpanii. Ma 3718 m n.p.m. i jest wciąż czynnym wulkanem o miłej nazwie Teide. Ostatnia erupcja miałam miejsce w 1909 roku.
Wulkan znajduje się w Parku Narodowym Teide, w którym jest sporo szlaków pieszych.
Samochodem można dojechać na wysokość 2356 m. Na tej wysokości znajduje się kolej linowa, która dojeżdża na wysokość 3555 m. Czyli na sam szczyt trzeba wejść samemu, jednak trzeba mieć na to zezwolenie. Można je uzyskać na stronie internetowej parku.
My zdecydowaliśmy się na podróż samochodem do miejsca kolejki. Zastanawialiśmy czy jechać wyżej kolejką, jednak na miejscu okazało się, że tego dnia jest ona nieczynna. Nie musieliśmy się więcej zastanawiać. ;)
Oczywiście, na miejscu była kawka. :D



Krajobraz w parku jest typowo wulkaniczny. Jest surowo, sucho, rdzawo.




Niektórzy twierdzą, że w tym rejonie nagrywane były Gwiezdne Wojny. Podobno to tylko plotki.




Na drogach parku jest wiele miejsc widokowych, z których bardzo chętnie korzystaliśmy.
Oczywiście było na co patrzeć i czym sie zachwycać.




Teide w całej okazałości




Jak to w górach, pogoda jest bardzo zmienna...



Za chwilę było już tylko tak :)




To były piękne dwa dni, pełne ochów i achów. Nadziwić się nie mogłam, że na tak małej powierzchni jest tak ogromna różnorodność.
Na dziś wystarczy. :) Do następnego!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...