poniedziałek, 20 czerwca 2016

Kotlina Kłodzka i Siedlisko Solej


Lada dzień wyjeżdżamy na urlop.
Lada dzień miną dwa miesiące od naszego wyjazdu w Kotlinę Kłodzką.
MUSZĘ wspomnieć Wam o tym wyjeździe,
bo byliśmy w cudownym miejscu,
bo spędziliśmy pięknie czas,
bo wyjazd ten był niespodzianką dla Ajwonki z okazji jej okrągłych urodzin.
Ajwonka do samego końca nie wiedziała dokąd jedziemy.



Moi rodzice zawsze kochali góry,
kierunek wyjazdu był więc dość oczywisty,
ale i tak robiliśmy zmyłki,
udawaliśmy,
żartowaliśmy...
Dopiero gdy samochód zatrzymał się w miejscowości Sienna
Ajwonka wiedziała, że dotarliśmy do celu.
Szukając noclegu
wiedziałam, że chcę czegoś z klimatem
(zawsze tego chcę, haha),
czegoś z dobrym duchem,
ze starociem w wystroju.

Przebrnęliśmy przez oferty z booking.com
i zdecydowaliśmy się na Siedlisko Solej w miejscowości o nazwie Sienna.
Nazwa bardzo włoska, wymawia się ją jednak po polsku.
Dokonując rezerwacji wspomniałam z jakiej okazji przyjeżdżamy.
Kilka dni przed godziną zero,
zadzwoniłam do właścicieli przypomnieć o celu naszej podróży.
Z Panią Agatą ustaliłyśmy, że w pokoju rodziców będą dla Ajwonki kwiatki.
I rzeczywiście, kwiatki były, tulipany.
Do tego domowa nalewka, kieliszki i życzenia od właścicieli na kartce.
Wzruszenie oczywiście było
i uśmiech na twarzy, że tak miło.



Wieczorem zeszliśmy na obiadokolację.
Pyszne, domowe jedzenie w pięknej jadalni.
Po drugim daniu,
z kuchni wyszła Pani Agata niosąc domowe ciasto ze świeczką,
owocami, lodami... i ze "Sto lat" na ustach.
Do tego oczywiście domowa nalewka.
A ja prosiłam tylko o drobnostkę, o kwiatki...
Oczywiście, wszystkie te niespodzianki
były niespodziankami i nie podnosiły opłaty za nocleg czy też obiad.







Siedlisko jest kilkuletnim budynkiem,
ale to co dzieje się wewnątrz
przenosi nas w dawne czasy i napawa uśmiechem i spokojem.
Mnóstwo starych detali,
odnowionych, odświeżonych, z nowym życiem.
Pokoje urocze,
a piwnica odkrywa przed nami eleganckie saloniki,
w których można wypić piwo i np. zagrać w rummikub. :)



Piszę o tym miejscu, nie dlatego, że ktoś mnie o to poprosił.
Piszę, bo mam na to szczerą ochotę,
bo chyba nigdy nie byłam tak usatysfakcjonowana z jakiegokolwiek pobytu gdziekolwiek.
W Siedlisku, poza śniadaniami, jedliśmy tez obiadokolacje.
Były przepyszne, domowe.
Na deser ciasto pieczone chwilę wcześniej...
Pierwszego dnia Pani Danuta zachwalała swoją szarlotkę,
spytałam czy może zrobi następnego dnia.
Zrobiła, specjalnie dla nas.
I była przepyszna.
Jeśli więc będziecie kiedyś w Kotlinie Kłodzkiej
i będziecie szukać noclegu,
to szczerze polecam to miejsce. :)


W czasie naszego pobytu w tych pięknych stronach,
zdobyliśmy Czarną Górę.
Jak na pozimową kondycję było nieźle!









Zwiedziliśmy też Jaskinię Niedźwiedzią,
którą bardzo polecam. 
Można potrenować wyobraźnię
przyglądając się coraz to piękniejszym
stalaktytom i stalagmitom.
A przewodnik - prawdziwy profesjonalista!






Spacerowaliśmy po okolicy,
podziwiając widoki,





ale też stareńki kościół,
wewnątrz zupełnie zniszczony.




A niedzielny poranek objawił się zimową scenerią!
Widoki były przecudne...



Po kilkunastu kilometrach zima przeobraziła się w wiosnę
i wśród zieleni dojechaliśmy do Kłodzka.
Miasteczko bardzo urokliwe
z pysznymi lodami w kawiarni w centrum miasta.




Zwiedziliśmy Twierdzę Kłodzka.
Widoki z niej były piękne,
ale samo zwiedzanie mało ciekawe.
Trafiliśmy na młodego przewodnika
o poziomie dowcipu,
którego nie lubię
(jak nie będziecie się państwo słuchać to was ukarzę...).
Odniosłam wrażenie,
że Twierdza idzie na ilość, a nie jakość...
Zwiedzaliśmy ją w ogromnej grupie.
Trzeba było być blisko przewodnika żeby coś usłyszeć.
Przewodnik nie miał mikrofonu.
Zwiedzanie trwało około godzinę,
a zgodnie z rozpiską miało trwać 1,5 albo 2 h (nie pamiętam).
Oblecieliśmy wszystko,
nie zaglądając w jakiekolwiek zakamarki i pomieszczenia.




W drodze z Kłodzka zajechaliśmy jeszcze w okolice Błędnych Skał.
Jednak deszcz nie pozwolił nam na coś więcej
niż spacer po lesie.

Głodni i trochę zmarznięci
zaczęliśmy szukać miejsca ze smacznym jedzeniem.
I to nam się udało!
Trafiliśmy do Oberży PRL w Jedlinie-Zdrój.
Klimat Oberży jest iście PRL-owski,
ale panie kelnerki przesympatyczne. :)
Jedliśmy schabowe w różnych wydaniach,
a Ajwonka żeberka.
Porcje były ogromne, a kosztowały około 25 zł.
Nie jestem fanką schabowego,
a ten smakował wyśmienicie.
Czy może być lepsza reklama? :)



Objedzeni i bardzo zadowoleni
ruszyliśmy do domu...


Niech wszystkie wyjazdy takie będą! :)


****************************

Garść praktycznych informacji:
Nocleg w Siedlisku, ze śniadaniem (bardzo obfitym) kosztował nas 75 zł za osobę.
Obiadokolacja 30 zł. Był to dwudaniowy domowy obiad, z ogromnymi porcjami, plus deser (domowe wypieki).
Na Czarną Górę można wjechać wyciągiem Babcia. Należy jednak pamiętać, że jest on czynny tylko w sezonie. Nasz pobyt przypadł na weekend przed majówką, więc wszędzie były pustki i wszystko było pozamykane. Nam to jednak nie przeszkadzało.
- Jaskinia Niedźwiedzia w Kletnie - zwiedzanie odbywa się co 20 minut w niewielkich grupach (maksymalnie chyba 12 osób); jest to celowe, gdyż dzięki temu jaskinia nie niszczeje jak to się kiedyś stało z Jaskinią Raj; warto więc zarezerwować sobie zwiedzanie; my tego nie zrobiliśmy i pierwszego dnia nie udało nam się wejść do jaskini. Fotografowanie jest płatne i kosztuje 10 zł.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Najprostszy chleb z garnka / O tym jak pięknie jest dzielić czas...


Czymże jest kolejny weekend w pojedynkę
do rosołu, który On ugotuje gdy ją przeziębienie dopadnie.
Czymże jest samotna wycieczka rowerem,
- zwykle zbyt krótka, bo nudna samemu -
do całych dni spędzonych na rowerowej trasie,
we dwoje lub w grupie?
I to nic, że po 30 km tyłek boli.





Czymże jest imprezowanie z przypadkowymi ludźmi,
do spokojnej soboty
gdy On puszcza stare przeboje,
a Ona robi na drutach,
czując przy tym bezgraniczne szczęście?

Czymże jest oglądanie serialu, nawet najlepszego,
gdy nie ma się z kim go przegadać?

Czymże są spokojne wieczory spędzone samemu,
do chwilowej ciszy
gdy On na moment zniknie u kumpla.

Zawsze lubiła ludzi, towarzystwo.
Lubiła też być sama ze sobą.
Nie nudziła jej własna osoba,
doceniała czas gdy żyła dla siebie.
Po to, by któregoś dnia ten czas podzielić
na więcej części.





************

Tak ja, w niedzielę,
wspólnie z Panem Wu
pozachwycaliśmy się nad pięknem dzisiejszego bohatera.
Cudnie jest cieszyć się wspólnie z takich,
niby błahych chwil...

Przepis z bloga Grunt to przepis do Czerwcowej Piekarni Amber wybrała Marzena.



Potrzebne: garnek żeliwny (ja piekłam w garnku żeliwnym z żeliwną pokrywką) lub okrągłe, średniej wielkości naczynie żaroodporne 

Skład: 350g mąki pszennej – sielska, typ 650, 200g mąki żytniej – typ 720, 1 łyżeczka soli, 
1 i 1/2 łyżki oliwy, 20g świeżych drożdży, 1 łyżeczka cukru, 1 i 1/2 szkl. ciepłej wody – nie gorącej;
  • Drożdże wkruszyć do oddzielnego naczynka, zasypać łyżeczką cukru i mąki, a następnie zalać połową ciepłej wody. Wymieszać do dokładnego rozpuszczenia się drożdży. Odstawić na około 10 minut aż rozczyn „ruszy”.
  • Do dużej miski wsypać mąkę i sól, dolać oliwę, resztę ciepłej wody i rozczyn z drożdży. Wymieszać dużą łyżką – ewentualnie można pomóc sobie rozrabiając ręką. Gdyby masa była zbyt gęsta, można dolać dodatkowe 2-3 łyżki wody.
  • Miskę owinąć szczelnie folią spożywczą i odstawić na noc do wyrośnięcia do lodówki – miska, w której wyrasta ciasto, musi być naprawdę spora bo ciasto baaaardzo powiększa swoją objętość.
  • Rano na podsypanej mąką stolnicy wyrobić krótko chleb – aż przestanie się lepić do rąk. Uformować na stolnicy okrągły bochenek, nakryć ściereczką kuchenną i odstawić na 40 minut do wyrośnięcia.
  • Do zimnego piekarnika wstawić naczynie żaroodporne wraz z pokrywką i nagrzać piekarnik do 220 stopni C – nie można wstawiać zimnego szkła do nagrzanego piekarnika, bo będzie pękać! Po kilku/kilkunastu minutach ogrzewania naczynia, przełożyć do niego wyrośnięte ciasto i przykryć gorącą pokrywką.
  • Przykręcić piekarnik do 200C i piec w takiej temperaturze najpierw przez 30 minut – w 1/3 wysokości piekarnika, grzałka góra-dół, bez termoobiegu. Po tym czasie zdjąć pokrywkę i piec jeszcze kolejne ok. 15-20 minut – chleb upieczony będzie wtedy, gdy po postukaniu wydawać będzie głuchy odgłos. 
(Jeśli eksperymentuje się tu z proporcjami składników z racji posiadania większego naczynia do pieczenia, trzeba też odpowiednio wydłużyć czas w piekarniku – przykładowo zwiększając o połowę składniki, najlepiej piec: w fazie 1-szej 35 minut, a w fazie 2-giej 25 minut.)




  • Wyjąć naczynie z piekarnika. Wyciągnąć z niego chleb. Studzić na metalowej kratce, aby dobrze odparował.
(Ciasto chlebowe można zrobić wieczorem dnia poprzedniego, wstawić naczynie z wymieszanymi składnikami do lodówki, aby spowolnić przerost drożdży. A następnego dnia rano krótko wyrobić i upiec chleb.)

*Za późno zorientowałam się, że mam za mało drożdży - dałam 10g świeżych i 3-4g suszonych. Wyszło :)



A Ty, wolisz czas spędzony z kimś czy samemu?

************

Czerwcowa Piekarnia na blogach:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...