poniedziałek, 29 października 2012

Dżemory


Jak już wspominałam - nie jem / nie jadam jabłek. Tych surowych.
Sąsiedni poniemiecki dom Za Rzeką stoi pusty od 1,5 roku. Jest na sprzedaż. Razem z dużym podwórkiem, ogrodem i starymi drzewami owocowymi. Nie mogło tam zabraknąć jabłoni, których gałęzie całkiem śmiało pochylają się przez płot na ogród Ajwonki i Gie. Zaraz zaraz, na nasz ogród! ;)
Strasznie żal mi się tych pięknych jabłek zrobiło. Całe stosy zatargałam do Miasta. Załadowałam nimi lodówkę - niech grzecznie czekają na zainteresowanie. Tylko moje! A nie tych przeokropnych owocówek.
I wtedy Siwy przytargał mi kolejną porządną porcję tychże PYSZNYCH :P owoców z naszej podziadkowej miastowej działki.
Nie mam wielkiego gara, nie mam brytfanki. Na wiele, więc rat, w ciągu kilku dni smażyłam dżemy, zbierałam słoiki, a do tych jabłek wrzucałam co było pod ręką.

Dżem jabłkowo - gruszkowy:

Skład: 1kg owoców - już obranych i pokrojonych w kostkę - u mnie 4 sztuki maleńkich gruszek, a reszta to jabłka, 100 g cukru*, sok z cytryny do smaku - +/- z połowy cytryny;
  • jabłka i gruszki obieramy, wykrawamy gniazda nasienne i kroimy w niedużą kostkę,
  • całość wrzucamy do gara, skrapiamy cytryną i zasypujemy cukrem - mieszamy i wstawiamy na mały gaz,
  • co jakiś czas wszystko mieszamy,
  • gdy większość owoców się rozpaćka i odniesiemy wrażenie, że już zbyt często musimy mieszać ;) dżem w zasadzie jest gotowy,
  • w zasadzie, bo można go tu jeszcze doprawić - cukrem i/lub cytryną,
  • gorący dżem przekładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy do góry dnem lub tradycyjnie pasteryzujemy (gotujemy w garze na ściereczce przez około 15 minut);
 



Dżem jabłkowo - dyniowy z dodatkiem gruszek:

Skład: 900g owoców - już obranych i pokrojonych w kostkę (w tym jabłka i 3 maleńkie gruszki); puree z dyni - 2 kubki o pojemności 200 ml, max 100 g cukru**, szczypta cynamonu;
  • do puree dyniowego natchnęła mnie Gośka - jestem w szoku, że jest tak pyszne - smakuje jak bardzo słodziutka ugotowana marchewka, którą lubię przeogromnie; 
  • zgodnie z "dyspozycją" Gośki, pokrojoną w kostkę dynię (ze skórą, bez miąższu i pestek) układamy na blaszce, przykrywamy papierem do pieczenia i zapiekamy około 30 minut w temperaturze 180 stopni - do momentu aż dynia zacznie puszczać soki; po wyjęciu z piekarnika, ściągamy skórkę, a miąższ blenderujemy,
  • ja byłam tą farciarą, że dostałam w prezencie pudełko pokrojonej w kostkę i obranej dyni! (Daro dziękuję) - taką też kostkę włożyłam do piekarnika i postąpiłam z ww. opisem,
  • z jabłkami i gruszkami obchodzimy się tak samo jak w poprzednim przepisie - pokrojone zasypujemy cukrem, cynamonem, mieszamy i smażymy,
  • gdy owoce będą prawie gotowe dodajemy puree dyniowe, mieszamy i smażymy jeszcze przez kilka minut,
  • gorący dżem przekładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy do góry dnem lub tradycyjnie pasteryzujemy (jak wyżej);
 


*dla wielu z Was może to być mało, dlatego ilość cukru wedle upodobań :)
** i znów - według mnie MAX :) - jednak trzeba pamiętać, puree z dyni jest bardzo słodkie!

środa, 24 października 2012

Październik!

I niech mi ktoś powie, że nie lubi października :)
Swój klimat miała nawet niedzielna mgła.
Dużo krótsze dni (już od niedzieli) to przecież dużo dłuższe wieczory. Kto nie lubi długich wieczorów?
Przed jakże przyjemnym długim wieczorem warto wybrać się na dłuuuugo do lasu. Jesteście chętni?
A może małe grzybobranie? Co byście znaleźli?
Ja jestem mistrzem w odnajdowaniu czerwonych... Wszak to (chyba) mój ulubiony kolor.
Gorzej z tymi brązowymi. Jak je wypatrzeć?
Kłopoty z ich odnalezieniem zwalmy na karb okularów. Czy to za silnych, czy za słabych, czy słonecznych, a może lekko przybrudzonych. Bo przecież jak zawsze zagubiła się (sama) ściereczka do tychże.














Maja tylko zgrywa niewiniątko :)

Kogoś zaraziłam październikowym optymizmem?

piątek, 19 października 2012

Złote pieczarki i seler, czyli sałatka imprezowa

Albo "pracowa".
Magda K. jednym ze swoich ostatnich przepisów przypomniała mi o selerze marynowanym.
Do sałatek nadaje się idealnie. Zrobiłam ją na ostatnią imprezę (a raczej spotkanie robocze) u Lee.
A pomyśleć, że do niedawna nie znosiłam selera. Dalej nie pałam do niego miłością - zwłaszcza do zwykłego gotowanego. Nadal nie dodaję go do sałatki jarzynowe.
Marynowany ma zupełnie inny smak.


Innym dodatkiem jest... wiadomo co :)
To co ostatnio króluje w moich postach.
Wybaczcie tę monotematyczność.
Nie jest celowa. Chyba ;)) 



Skład: słoiczek selera marynowanego, puszka kukurydzy, 4 jaja, 10 średnich pieczarek, ok. 150 g sera żółtego, 2 łyżki majonezu, 3-4 łyżki śmietany 12% lub jogurtu naturalnego, sól morska, świeżo mielony pieprz, łyżka masła.
  • pieczarki myjemy, jeśli to konieczne obieramy, kroimy w grube plastry,
  • masło wrzucamy na rozgrzaną patelnię, jak się roztopi dorzucamy pieczarki,
  • pieczarki solimy, pieprzymy, po odparowaniu wody smażymy je na złoty kolor (uwielbiam!),
  • po usmażeniu odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku,
  • jaja gotujemy na twardo i kroimy w kostkę,
  • mieszamy seler, kukurydzę, jaja, starty żółty ser,
  • majonez łączymy ze śmietaną, przyprawami i dodajemy do naszych składników,
  • pieczarki układamy na wierzchu sałatki.

niedziela, 14 października 2012

Kurki, makaron, jajo


Dzisiejszy odcinek wyjątkowo sponsoruje jajo! :P

Jajecznica. Chyba nie znam osoby, która jej nie lubi. Na maśle bez dodatków. Albo z cebulką, szynką, pomidorami... Z kurkami.
A czy wiecie, że kurki są naprawdę zdrowe? Działają antynowotworowo, dbają o odporność. Kolor zawdzięczają beta karotenowi. Są bardzo wdzięczne. W tym roku był ich wysyp. W związku z tym były w sosie, z jajecznicą właśnie, z makaronem, w sałatce (odrobinę na słodko). Aparat pokrzyżował moje plany pokazania tych dań. Już się z nimi pożegnałam (nie liczę tych zamrożonych), a tu proszę! Pojawiły się pod koniec września. I pojawiło się pytanie? Co z nimi zrobić znów? Jajecznicę z kurkami uwielbiam, ale nie chciałam jej na obiad. Przepadam też za makaronem z jajkiem (bo jest tam JAJO!), więc połączyłam to wszystko razem :D. Niebo w gębie!



Skład na jedną porcję: Dwie garście świeżych kurek, średnia cebula, garść świeżej natki pietruszki, makaron (u mnie kokardki), łyżka masła i odrobina do posmarowania naczynia, sól morska, świeżo zmielony pieprz
  • cebulę kroimy w kostkę, wrzucany na roztopione na patelni masło,
  • kurki myjemy, osuszamy i w całości wrzucamy do zeszklonej cebulki,
  • porcję makaronu gotujemy al dente,
  • po odparowaniu wody z kurek dorzucamy posiekaną natkę, makaron,
  • całość solimy i pieprzymy,
  • po dokładnym wymieszaniu przekładamy do naczynia żaroodpornego wysmarowanego wcześniej masłem,
  • na wierzch wbijamy jaja, posypujemy odrobiną natki i pieprzu,
  • wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni,
  • wyjmujemy po ścięciu białka,
  • najlepiej jeśli żółtko pozostanie miękkie;

wtorek, 9 października 2012

Rozwiązanie zagadki

Moi mili! Dziękuję Wam bardzo za konkursowy odzew :)). Pomysłów śniadaniowych było wiele i cieszę się, że nie były monotematyczne :).
Nie ma co przedłużać...
Otóż nikt nie trafił! A przyznam, że ogłaszając konkurs po odcinku Master Chefa, w którym królowało jajo byłam przekonana, że co druga odpowiedź będzie strzałem w dziesiątkę.

Jako, że mam dziś urodziny to dobry moment na to, by coś Wam zdradzić. Moim (chyba) pierwszym wspomnieniem kulinarnym jest pożeranie jaja na miękko. Innym zaś, robienie jajecznicy i pouczanie, że najpierw trzeba zamieszać białko, a dopiero potem całość :).
Z opowieści Ajwonki wiem natomiast, że prowadząc mnie do niani (ile mogłam mieć lat? chyba ze dwa) zawsze towarzyszyło mi JAJO - "Ala je jajo" i koniec :D
Tak zostało do dziś! Jaja zawsze, wszędzie i pod każdą postacią ♥♥♥


A więc na urlopowe śniadania było jajo w koszulce na grzance. Odkryłam je na nowo - nie lubiłam go, bo kojarzyło mi się z octem. Teraz albo nie dodaję go wcale albo dodaję odrobinę jabłkowego i wcale nie czuć tego posmaku :).
Do tego była oczywiście herbata. Tę lubię chyba każdą :). Kawa nie. Nie pasuje mi do śniadania :). Po - owszem :)





Jak przystało na urodziny prezenty będą! A jakże!


Najbliżej rozwiązania była odpowiedź:
Kayah - jajko sadzone z grzanką. 
I to Ty Kasiu wygrywasz mój konkurs :)). Gratuluję!

To nie koniec :) postanowiłam wyróżnić dwie odpowiedzi - za wczucie się w temat między innymi :)

Goh. - "bo ty ze słodyczy chyba najbardziej lubisz kiełbasę" - piękne Gosiu!
Anka Wrocławianka - "lubisz czosnek, ale tak od rana?" - równie piękne!

A teraz drogie Panie proszę uzbroić się w cierpliwość i podać mi swoje adresy na maila :)

P.S. Miło mi ogromnie, że wygrały osoby, które często do mnie zaglądają :)

niedziela, 7 października 2012

Pokaż mi swój kalendarz...

... a powiem Ci kim jesteś :D
 
Przywiązujecie jakąkolwiek wagę do kalendarzy? Czy bierzecie jak leci? Albo nie bierzecie wcale? :)
Ja lubię mieć ładne. Takie, które ciekawią. Ciekawią tym co na następnej karcie, a dzięki temu pomagają choć na moment zapomnieć o pędzącym czasie.

W tym roku mam wymarzony kalendarz. Oczywiście zdobyty przypadkowo. Zdobyty dosłownie :).
Pierwsze pół roku (nawet więcej) przeleżał na regale czekając na swoje miejsce.
Miejsce ma idealne. Idealnie wtapia się z ciemną zielenią ścian w przedpokoju i ze starymi drewnianymi drzwiami.
Żałuję, że dopiero pokazuję Wam październik, ale może w następnym roku będzie jeszcze lepszy następca? :)
A może Wy macie coś fajnego, ciekawego albo idealnie zwyczajnego? Chętnie popatrzę, opublikuję jeśli coś od Was dostanę :)

Październik w moim kalendarzu




Kto zmierzy się z przepisem?

środa, 3 października 2012

Awantury według Lema

Schodząc po schodach, ojciec zajrzał kiedyś do pokoju szwagierki, a widząc w nim tylko starego, ślepego jamnika Beja, zgasił światło.
- Zgasiłem u Ciebie światło - mówił po chwili - bo niepotrzebnie się paliło.
- To szkoda, bo tam był Bej - odparła szwagierka.
- A po co mu światło?
- On sobie wieczorami lubi czasem poczytać.
- Poczytać? - zdumiał się ojciec. - Jak to poczytać? Przecież on jest ślepy!!

Lubicie czytać książki? Dla niektórych może to pytanie wydać się dziwne, ale ileż osób wokół mnie ich nie czyta! Nie wiedzą co tracą. 
Ogromna przyjemność. Odstresowanie się. Oderwanie od rzeczywistości.
Czasem wesołe. Innym razem pouczające. A jeszcze innym wzruszające.
A do tego wszystkiego nie do końca świadome pomnażanie swego słownictwa, stylu pisania (no tak, jak niewiele osób wokół mnie PISZE!!!), a co najważniejsze wysławiania się.
Przyjemne z pożytecznym.

A co przeczytać w czasie urlopu? Zdecydowanie coś na luzie, ale czy musi to być kolejny kryminał albo romansidło? Nie musi!
Może to być biografia Stanisława Lema (tak, tak, TEGO Lema). Biografia nie byle jaka, bo spisana przez syna głównego zainteresowanego Tomasza Lema.
"Awantury na tle powszechnego ciążenia" to bardzo zgrabna opowieść podzielona na rozdziały tematyczne (np. Okupacja, Potyczki z motoryzacją, Dyktanda, PRL, Zdrowie). 
Każdy rozdział ma swój klimat, swoje anegdoty, których naprawdę nie brakuje. Dla czytelnika historie o tym jak Tata Lem szarżował autem albo jak Tata Lem koniecznie chciał swemu synowi pomóc w pracy na swój temat, są przezabawne, ale chyba takie nie były dla najbliższych :).

– Dziwię ci się – rzekł na to ojciec. – Ja w twoim wieku po prostu zakładałem sobie, że z naprzeciwka nic nie nadjedzie. – Milczał przez chwilę, po czym dodał z satysfakcją: 
– I wiesz co? Miałem rację.

Ogromnym atutem książki jest to, że autor nie przedstawia swego ojca w samych superlatywach, nie wynosi go na piedestał. Po prostu szczerze (takie odnoszę wrażenie) opowiada jak było. Jak czasem trudny był ojciec, jak dziwaczny. Dla mnie, na pewno uroczo, zabawnie i nieszkodliwie dziwaczny.



Książka na pewno nie jest skierowana tylko dla fanów Lema. Nie przeczytałam ani jednej jego książki. Nie mój klimat. Choć teraz nie wiem czy się w końcu nie skuszę. Choćby po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że to nie mój klimat.
A może miło się zaskoczyć?

Książka jest dla wszystkich tych, którzy chcą poznać od kuchni życie cholernie inteligentnego człowieka. Poznać w sposób bardzo przyjemny, bo tak właśnie książka jest napisana. Bardzo ciepło i przyjemnie, a nawet z dystansem.
Z dystansem do bohatera jak i samego autora.
Ja ją połknęłam, nie chciało mi się od niej odrywać, a wiele cytatów musiałam przeczytać na głos, by się z kimś nimi podzielić i pośmiać.

Jak dla mnie nota może być jedna - 10/10 :)

Kolejną urlopową pozycją były "Podróże małe i duże" Manna i Materny. O nich następnym razem, ale uprzedzam, dychy nie będzie! Póki co, zapraszam do udziału w konkursie :)

* Dialogi: Tomasz Lem "Awantury na tle powszechnego ciążenia", Wydawnictwo Literackie 2009

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...