poniedziałek, 31 grudnia 2012

Na kaca



Na większości blogów kulinarnych widnieją przekąski sylwestrowe.
Ja przekąski pominę.
Skupię się na czymś równie istotnym.
Na kacu.
Wielu z nas może on dopaść w Nowy Rok.
Nie dajmy mu się tylko go zwalczmy.
Najlepiej porządnym śniadaniem.
Oczywiście jajecznym! Takie śniadanie bowiem jest doskonałe na tę niemiłą przypadłość.


 

Skład: 3 jaja, 60 ml mleka, 60 g startego parmezanu (lub innego żółtego sera), 250 g kukurydzy, garść posiekanego szczypiorku, 4 plastry szynki szwarcwaldzkiej pokrojone w krótkie paski, sól, świeżo zmielony pieprz;
  • piekarnik nagrzać do 200 stopni,
  • jaja zmiksować z mlekiem,
  • dodać kukurydzę, szczypior, ser, szynkę,
  • doprawić solą i pieprzem,
  • dokładnie wymieszać,
  • przełożyć do natłuszczonych foremek na muffinki - u mnie wyszło 12 małych "babeczek",
  • piec 15-20 minut do momentu zezłocenia się babeczek,
  • jemy oczywiście na ciepło;
Doskonale pasują pomidorki koktajlowe. Powyższa ilość starczy dla 2 osób.



Do śniadania obowiązkowo czarna mocna herbata z duuuużą ilością cytryny!
Pewnie wielu z Was powie - na kaca takie pracochłonne* śniadanie?? Do tego ogromnie pracochłonna herbata? :P
Pamiętajcie jednak, na kaca najlepsza praca!

I tą mądrością kończę, życząc Wam 


udanego dnia ostatniego - czy to w piżamie czy to w sukni balowej 
udanego dnia pierwszego zaczętego pysznym śniadaniem
udanego całego roku nowego - by był po prostu szczęśliwy :) 


* 10 minut :P 
** piosenka na dziś w stylu w jakim spędzę najbliższą noc :) 

czwartek, 27 grudnia 2012

Zimowe święta

Wczoraj i przedwczoraj w powietrzu czuć było wiosnę.
Nie dałam jednak za wygraną i wspólnie z Ajwonką wyruszyłyśmy na poszukiwanie zimy.

Jest! Jest coś białego!
Ech, to tylko brzoza.


O, są ślady rysich stóp!
Nie, to diabeł tasmański.


Jest i buka.
Buka była zimowa, więc zawsze to coś!

 
A może coś za lasami? Za górami może?


Tafla.
Ale nie lodu.
Tasmański nawet miał chęć dać nura...

 
Pociąg przemknął niepostrzeżenie i ... punktualnie!
Czyli to nie może być zima!


Na Odrze nie spotkałyśmy też barki, która wiozłaby hałdy.
Lodu rzecz jasna.

Na zachodzie wiosennie.
Na wschodzie jesiennie.



Jest! Jest jakaś marna resztka, która nawet nie powinna ujrzeć światła dziennego. 
I jakaś taka niewyraźna... Przeziębiona?

 

I szukaj wiatru w polu. Nie, tego jest pod dostatkiem!


A zima? Zima będzie.
Z okazji najbliższych świąt moi mili!:)
A Wam jak minęły dni ostatnie? :)

* posłuchajcie tej piosenki, która tam z boku sobie siedzi. Warto, bo cudna! 

piątek, 21 grudnia 2012

Waniliowe kruche ciasteczka


Liczę na to, że ktoś szuka jeszcze przepisu na pyszne ciastka.
Liczę na to, że ktoś nie szuka, a się skusi.
Liczę na to, że ktoś pod wpływem tego posta zrobi te ciastka z okazji bez okazji.
To ważne, bo ciasteczka są przepyszne.
Jeszcze smaczniejsze są dlatego, że nie lubię zagniatać ciasta. Unikam tego jak ognia.
Zdziwilibyście się widząc mój sposób na zagniatanie (jeśli już do tego dojdzie!) :D.
Marzy mi się jakiś skromniutki mikser czy inny kuchenny twór, który mnie wyręczy w zagniataniu.
WIERZĘ, że wówczas często (no dobra... częściej) będę robić chleb, ciasto kruche etc. 
I sama zacznę robić pierogi, które darzę miłością bezwarunkową.

 
Skład: 250 g masła pokrojonego drobniutko, 140 g cukru pudru, 1 surowe żółtko, 1/2-1 laska wanilii, 1 łyżeczka zapachu waniliowego, 350 g mąki;
  • laskę wanilii przekrawamy wzdłuż i wydłubujemy miąższ nożykiem,
  • wszystkie składniki poza masłem mieszamy (ręką, łyżką, mikserem) do momentu ich połączenia,
  • dodajemy przesianą mąkę i zagniatamy ciasto,
  • zagniecione ciasto można owinąć w folię i na ok. 30 minut schować do lodówki, aczkolwiek mnie to utrudniło wałkowanie - musiałam na nowo je łapkami zmiękczyć, ale ja się nie znam na zagniataniu, więc może coś pokręciłam :D,
  • najlepiej wałkować na raty - co najmniej dwie, czyli po pół ciasta,
  • piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni,
  • z rozwałkowanego ciasta wycinamy ciasteczka i układamy na blaszce wyłożonej papierem,
  • oczywiście najlepiej od razu wykorzystać więcej niż jedną blachę ;),
  • ciastka pieczemy około 10 minut - mają być złote, chyba, że wolicie bardziej podpieczone,
  • z tych proporcji wyszły mi niecałe 4 blachy ciastek;
Ciastek zrobiłam za mało - już ich prawie nie ma. Ostało się kilka po zarządzeniu, które zapewne dobrze znacie... "ZOSTAW, TO NA ŚWIĘTA" :D


Pomysł na ciastka zaczerpnięty z bloga Magdy.
***********************************

Myślę, że pojawię się tu w święta, ale już teraz....

życzę Wam radości, spokoju,
 pysznych potraw
 i wiele czasu spędzonego na spacerach z ulubieńcami :)

życzenia dla tych, którzy święta obchodzą
i dla tych, dla których to po prostu długi weekend -
wykorzystajcie je na odpoczynek przed nowym DOBRYM rokiem!

***********************************

Pewnego pięknego dnia powrócę do tematu w klimacie ostatniego posta.
W zasadzie dzięki pewnej radiowej rozgłośni spotkała mnie nie lada niespodzianka!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Był u mnie mikołaj i podaję go dalej

W tym roku nie robimy sobie prezentów. Mimo, że uwielbiam je robić to nie znoszę tego grudniowego pośpiechu, nerwowego zamieszania i tłumu ludzi w sklepach.
Nawet nie wiedziałam jak wiele spokoju może dać ten brak "przymusu" prezentowego. Polecam każdemu! A obdarowywać się możemy na spokojnie - choćby w szarym listopadzie :P.

Na spokojnie z ochotą przygotowałam paczkę dla najmłodszego członka rodziny :).
Na spokojnie zrobiłam też prezent ... sama sobie. A co!
Sprezentowałam sobie książki Mimi i Zorkiego.
W święta zamierzam je skonsumować.
W nowym już roku opowiem o nich Wam - mam nadzieję, że jeszcze nie wszyscy znają te pozycje :).


***************************

Naprawdę niespodziewanie udało mi się wygrać w candy u Niezapominatki.
Zerknijcie jaki ma ona talent. Otrzymałam własnoręcznie zrobiony przepiśnik (chyba przeznaczę go na specjalne przepisy) i kilka świątecznych gadżetów.
Niezapominatko, dziękuję bardzo! :))
A jeśli ktoś z Was chciałby mieć w swoim posiadaniu takie cudeńko lub sprezentować je nie z okazji świąt, zerknijcie do Niezapominatki.


zdjęcie by Niezapominatka




 A te już moje - zobaczcie jakie śliczne przekładki i nawet sznureczek się znalazł! :)

***************************

Jakby tego było mało to wygrałam jeszcze zabawę Podaj dalej u Anki-Wrocławianki. Chodziło o to, by pod postem, w którym mowa o zabawie napisać pierwszy i drugi komentarz. Byłam trzecia, ale osoba druga nie miała bloga, a to też wymóg.
Anka zapytała o czym marzę. Napisałam, że o jakimś drobiazgu do domu lub gadżeciku do kuchni.
Ku memu ogromnemu zdziwieniu dostałam i jedno i drugie. I to w sztukach kilku! No, ale to jest cała Anka :D.

Zabawę oczywiście ciągnę dalej i obdaruję dwie osoby, które jako pierwsze napiszą komentarz pod tym postem, w którym wyrażą chęć udziału w zabawie. Pamiętajcie, że trzeba mieć bloga i zabawę kontynuować :).



I kto mi powie, że Anka nie jest szalona? :P
Ktoś podejmie się wymienienia wszystkiego co Anka wsadziła do WORA? Prawie dosłownie do wora :D  

Anko dziękuję! :))
***************************

Chciałam Was jeszcze zachęcić do udziału w licytacji "jedna baba drugiej babie". Ja już udział wzięłam (wspólnie z Ajwonką). Szczegóły na blogu viki - o tutaj.
O bohaterce licytacji przeczytacie tutaj i tutaj
I Ty zostań mikołajem :).

Spokojnego tygodnia Wam życzę! Nie dajcie się zwariować :)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Mus czekoladowy

Czy Wy to widzicie? Czy to dzieje się naprawdę? 
Nie mogę w to uwierzyć! Kolejny, w tak krótkim czasie SŁODKI przepis. 
Co tam słodki! Znów czekoladowy!
Czy coś ze mną nie tak się dzieje?
Na swoje usprawiedliwienie tylko powiem, że w prezencie mikołajkowym Za Rzekę zawiozłam własnej roboty słoikową.  I nie dorzuciłam ani kawałka czekoladowego mikołaja! Ani troszeczkę.
I tę słoikową zaniosę jutro do pracy, bo kolega Roberbik zarzucił mi, iż na blogu nie piszę o schabowym!
Wybrnęłam z tej czekoladowej monotonii?!


Skład: 2 tabliczki czekolady (u mnie gorzka), 60g masła, 6 jaj, cukier puder;
  • czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej,
  • do rozpuszczonej czekolady dodajemy masło,
  • mieszamy, ściągamy z gazu,
  • żółtka oddzielamy od białek,
  • żółtka dodajemy do czekolady z masłem - dokładnie mieszamy,
  • ubijamy pianę z białek,
  • pod koniec ubijania dodajemy cukier puder (u mnie około 3 łyżki),
  • by piana nie osiadła pod wpływem czekolady, kopiastą jej łychę (lub więcej) przekładamy do masy czekoladowej, dokładnie mieszamy,
  • czekoladę delikatnie przerzucamy do białek, delikatnie mieszamy całość,
  • przekładamy do miseczek,
  • wkładamy na chwilę do lodówki;

Kolejny mus będzie na biało, a jeszcze kolejny na ostro. Spokojnie - nastąpi to kiedyś. Chyba... 

*przepis podpatrzony w programie Pyszne25

wtorek, 4 grudnia 2012

Tost. Historia chłopięcego głodu plus rozwiązanie zagadki

Monika w jednym ze swoich postów przypomniała mi o filmie, który kiedyś miałam chęć obejrzeć.
Niestety jak czegoś nie zrobię od razu, zapominam o tym. Tak też było z "Tostem".
Szczęśliwie są przypominacze :).


Widziałam jedynie reklamy tego filmu, nie wczytywałam się w jakiekolwiek recenzje lub opisy.
Byłam przekonana, że film jest obyczajową, rodzinną, pełną ciepła i humoru opowieścią o chłopcu, którego miłością stawało się gotowanie.
Nic bardziej mylnego. Film nie ma chyba żadnej z wymienionych cech. Oprócz rodzącej się miłości do gotowania.
Od początku do końca jest dramatem.
Dramatem chłopca, który nie czuje ojcowskiej miłości. Miłości! On nawet nie czuje, by ojciec go lubił.
Dramatem chłopca, który traci najbliższą mu osobę.
Dramatem chłopca, pragnącego zainteresowania. Tego ojcowskiego najbardziej.
Dramatem schorowanej matki.
Dramatem zagubionego ojca.
W końcu i dramatem niedowartościowanej sprzątaczki zazdrosnej o kulinarne sukcesy chłopca.

Absolutnie niech Was nie zraża ta dramaturgia!
Mimo ciągłych przeciwności losu młodemu Nigel'owi udaje się ...
Wytrwać w szkole podczas zajęć z gospodarstwa domowego. W końcu WSZYSCY chłopcy chodzą na stolarstwo czy coś jeszcze bardziej męskiego.
Zrobić wymarzoną idealną tartę cytrynową - po wielu próbach.


A co najważniejsze, w końcu poznaje nowe smaki. Dotychczas na rodzinnym stole królowały tytułowe tosty.

Nareszcie udaje mu się powiedzieć całą prawdę rzeczonej sprzątaczce. 
Uciec z domu, który domem chyba nigdy nie był i... zacząć nowe życie.
Jakie? Zobaczcie sami.

Film oparty na faktach. Oparty na opowieściach Nigel'a Slater'a. Kim on jest? Sprawdźcie sami :)


************************************
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, to ostatni post sponsorowany był przez białego młodzieniaszka daniela!
Jury w liczbie osób RAZ jednomyślnie (!) stwierdza, iż  fanfary należą się Qrce, która okazała się najwytrwalszym zgadywaczem. Qro, kłaniam się nisko, a młody przystojniak zapozował dla Ciebie 

 

* zdjęcia filmowe - filmweb.pl
** zdjęcie daniela - galeria.interia.pl

piątek, 30 listopada 2012

Pikantny łosoś z mleczkiem kokosowym w trakcie zwyczajnego dnia

Dzień, w którym zrobiłam to danie zaczął się niewinnie.
Standardowy wyjazd na oczyszczalnię ścieków.
Godzinna jazda we mgle odrobinę zburzyła i standardowość i niewinność dnia.
Jeszcze bardziej zburzył ją jegomość spotkany na drodze przy oczyszczalni. Z mgły się wyłonił. Był biały.
Roześmiałyśmy się krzycząc, że to koza. Bo cóż może być innego białego skoro jest wielkości kozy?
Białe cudo zwolniło, zerknęło na zielone coś na czterech kołach, a nie nogach i skręciło przed nami w boczną drogę.
Wtedy wiedziałyśmy już, że to nie koza. Sarna jakaś? Jelonek? A może nasza wyobraźnia?
Iza zdążyła cyknąć jedno zdjęcie. To dowód na to, że akcja działa się na jawie.

W drodze powrotnej Pan z oczyszczalni zadzwonił uprzejmie donosząc, iż zostawiłyśmy u nich jednego laptopa. Trzeba było gnać w tej mgle z powrotem. Czas naglił. Zakupy i obiad czekały. Ale nadzieja na spotkanie naszego albinosa była ogromna. Nie pojawił się niestety.
Dzień zaczynał wracać na zwykłe tory.

Kupiłam wszystko co trzeba. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Na wstępie okazało się, że nie mam jednej przyprawy. Trudno, będzie bez.
Na tym samym wstępie odkryłam, że nie mam cebuli! Jak w domu może nie być cebuli? Znalazłam jakąś marną ćwierć w lodówce. Ok, niech będzie tyle. Przecież nie będę lazła do sklepu po jedną przyprawę i cebulę!

 

Zaplanowałam, że danie zrobię z połowy porcji.
Tylko, że puszka mleka kokosowego i pomidorów ma 400 ml, czyli cała porcja. Co zrobić z połową tych puszek skoro następne dwa dni spędzę poza domem? No nic, trzeba wrzucić całość i nic nie dzielić na pół.
Tyle, że łososia było 280 g, a nie 500. Trudno. Będzie rzadkie.

Z ogromną przyjemnością spełniam punkt po punkcie spisanego od Agi przepisu.
Łosoś dusi się już w przyprawach i pomidorach. Pięknie pachnie. Natka pietruszki pokrojona.
Czas na ostatni moment - dodać mleko kokosowe.
Biorę puszkę i co? Nie ma na niej dzyndzla do otwierania!!!! A ja przecież nie mam otwieracza do puszek! (dlaczego kupiłam kolejną puszkę pomidorów robiąc zakupy? Bo ta, która była w domu miała dzyndzel, ale go odłamałam....).

Urok mieszkania w centrum jest taki, że do sklepu mam bardzo blisko. Tylko, że ten sklep jest w galerii handlowej. Pokornie więc zdjęłam dres, ubrałam się stosownie i poszłam do delikatesów po otwieracz. Yyyyy bez sensu. Po co mi otwieracz? Kupiłam puszkę mleka z dzyndzlem.

Danie szczęśliwie ukończyłam.


Skład: 500g filetu z łososia bez skóry (u mnie 280g ze skórą, którą ściąga się tak jak tu wspomniałam), puszka pomidorów (400g), puszka mleka kokosowego (200ml - u mnie 400), 1 duża cebula (u mnie ćwiartka), 1 średnia papryczka pepperoni, 1 łyżeczka kuminu (nie miałam), 1 łyżeczka kolendry mielonej (u mnie kulki), 1/2 łyżeczki gorczycy, 1/2 łyżeczka kurkumy, 2 łyżki oliwy, sól, pieprz, 1 łyżka pasty tamaryndowej (zgodnie ze wskazówką Agi, zamiast niej: 2 suszone morele, 2 suszone daktyle, 2 suszone śliwki - zalać wrzątkiem na 15 minut, odcedzić, zmielić blenderem z łyżką soku z cytryny - u mnie limonka), natka pietruszki do posypania;
  • na rozgrzaną oliwę wrzucamy cebulę pokrojoną w kostkę,
  • gdy cebula zmięknie wrzucamy przyprawy i posiekaną papryczkę - smażymy minutę,
  • dodajemy pomidory wraz z sokiem z puszki - gotować 2-3 minuty,
  • dodajemy łyżkę naszej owocowej pasty - gotujemy 10 minut,
  • wrzucamy łososia pokrojonego w kostkę,
  • doprawiamy solą i pieprzem - gotujemy 10-15 minut,
  • wlewamy mleczko kokosowe - gotujemy 4 minuty,
  • podajemy z natką pietruszki.
Mimo moich wymuszonych modyfikacji danie było doskonałe. Absolutnie nie zrażajcie się obszernym składem - to tylko tak obszernie wygląda! Ja już zastanawiam się kiedy znów zrobić taki obiad. Kulki gorczycy i kolendry fajnie się rozgryza - kojarzy mi się to z przepisem na łososia z marynowanym pieprzem. Też pyszne danie :).

Wieczorem dostałam smsa od KA z informacją kim był ów albinos. Kto zgadnie? Poniżej jeden jedyny dowód na spotkanie z nim... :).

czwartek, 22 listopada 2012

Ciasto czekoladowo - czekoladowe

Po serii przepisów słonych i ostrych wypadałoby coś na słodko. Słodkolubni się ucieszą. Przepis jest od Kasi, która jest bardzo słodkolubna i pewnie się zawiedzie, że dla niej tu nic nowego nadal nie będzie ;)
Mam jednak nadzieję, że to coś nowego dla Was :).
A ciasto jest przepyszne. Najlepsze jeśli dość wilgotne w środku. 
I tu kilka moich uwag odnośnie piekarników, których nie potrafię rozgryźć.
Mam piekarnik elektryczny kilkumiesięczny. Ciasto piekłam we wskazanej temperaturze około 35 minut i było doskonałe w środku, czyli naprawdę mokro-czekoladowe.
Piekarnik Za Rzeką jest tej samej firmy, niemalże identyczny, około dwuletni. Ciasto piekłam około 20 minut i to już nie było to. Było odrobinę wilgotne, ale nie czekoladowo - wilgotne, a ciastowo...
Nie rozumiem tego. Teoretycznie to nowszy piekarnik powinien być mocniejszy. Nie jest tak.
I zauważyłam, że wszystkie ciasta w moim wychodzą inaczej.
Najłatwiejsze ciasto w świecie nie przyrumienia się zbytnio i na wierzchu robi się chrupiące, tworzy się beza. Było to ogromne zaskoczenie dla mnie - ciasto to robię od lat, a Ajwonka od jeszcze większej ilości lat, a tu proszę. Niespodzianka. Nie powiem - miła :).



Może macie jakieś sugestie albo ciekawe doświadczenia piekarnikowe? :)
I nie wiem co mam poradzić Wam, by ciasto było takie jak wychodzi u mnie :/
Z uwagi na mą niewiedzę mocno trzymam kciuki za pomyślne Wasze wypieki czekoladowe! :)

Skład: 2 tabliczki czekolady (ja użyłam deserowej), 5 jajek, 1/2 szklanki cukru, 1/2 szklanki mąki, 150 g masła, łyżeczka proszku do pieczenia
  • czekoladę i masło wrzucamy do garnka i roztapiamy na małym gazie,
  • żółtka ucieramy z cukrem (u siebie po prostu zmiksowałam je - minuta i po sprawie; Za Rzeką Ajwonka porządnie utarła w makutrze!),
  • do żółtek dodajemy mąkę, proszek do pieczenia i roztopioną czekoladę - całość mieszamy,
  • białka ubijamy i dodajemy do masy - mieszamy,
  • przelewamy do foremki (średnica 26cm) wyłożonej papierem do pieczenia,
  • pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez co najmniej 20 minut - kontrolujcie sytuację wykałaczką - jak będzie na środku czekoladowo-wilgotna - wyciągajcie!

kilkudziesięcioletnia filiżanka z serwisu mojej babci
czasem lubię rozpuszczalną ze śmietanką
w filiżance
duża odmiana po codziennej sypanej z małą ilością mleka w kubasie
nigdy z cukrem   

Macie swoją ulubioną?
Kawę. Filiżankę. Kubas.

sobota, 17 listopada 2012

Grzyby duszone w śmietanie z rozmarynem


Pamiętacie wpis o październiku? Pokazałam Wam wówczas piękne czerwone okazy grzybów. Według mnie wszystkie niejadalne. A tu proszę - Pan Informatyk ujrzał na mym pracowym pulpicie jednego takiego:


i rzekł, że to gąska jakaśtam i że jest ona jak najbardziej jadalna. I to więcej niż raz! Wierzyć mu czy nie wierzyć? Może coś on tam wie skoro sprawił, że z mojego monitora w końcu popłynęły dźwięki. Jakie - to już moja sprawka, ale ważne, że już mogłam cokolwiek sprawić ;)
Tylko co ma wspólnego jadalność / niejadalność owej gąski z dźwiękami? Ano właśnie nic! Panu Informatykowi, więc podziękujemy i skupimy się na czymś oczywistym i pewnym.
Na podgrzybkach, na kozakach (znalazłam wówczas sama sztuk dwie!!) i ... na maślakach. Bidulków prawie nikt nie zbiera, więc ja je przygarnęłam. I od razu więcej tego leśnego dobra miałam w wiaderku mym maleńkim.

Skład - dziś bez proporcji, wszystko zależy od tego ile znajdziecie grzybów: cebula, grzyby leśne, śmietana, makaron, świeży rozmaryn, świeżo mielony pieprz, sól morska, odrobina oleju;
  • grzyby oczyszczamy z tych różnych mchów, igieł, piachów, myjemy i kroimy w kotkę,
  • cebulę kroimy w kosteczkę i szklimy na rozgrzanym oleju,
  • dorzucamy grzyby,
  • jak woda zacznie odparowywać doprawiamy solą, pieprzem,
  • po odparowaniu dodajemy śmietanę i posiekany rozmaryn,
  • chwilę dusimy,
  • podajemy z ulubionym makaronem lub puree ziemniaczanym; 

Jeśli chodzi o grzyby to teraz jest okres na tzw. zielonki. Zapraszam Was na jeden z pierwszych moich postów
I zachęcam gorąco do skorzystania z przepisu, który tam znajdziecie. Ja zupę zielonkową - bo o niej mowa - jadłam w tym sezonie już kilka razy. Absolutnie nie znudziła mi się!

*****************************************

Wracając do poprzedniego wpisu. Wszyscy jak jeden mąż, byliście albo trochę albo bardzo na nie serwisowi wliczonemu do rachunku. Cieszy mnie niezmiernie fakt, iż nie jestem w tych poglądach osamotniona :). I dziękuję Wam za odzew! :)

Ajwonka jakoś dwa dni po moim poście podesłała mi ten link :)

Udanego weekendu Wam życzę! :)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dygresyjnie. O napiwkach i o pastach

Mała dygresja tytułem wstępu ;)
Dygresja a propos wspomnianej w poprzednim poście restauracji.
Bellini to jedna z wielu restauracji Magdy Gessler, która w swoim "naprawczym" programie zwykle przekonuje do niskich cen.
O cenach nie ma co tutaj dywagować, tym bardziej, że w Bellini są całkiem przystępne.
O napiwki się tu tym razem rozchodzi. I nie o to czy dawać, czy nie dawać.
A o to, że jak otrzymałyśmy rachunek, doliczono nam do niego tzw. serwis - 10% całości.
Wtedy przypomniało mi się, że gdzieś czytałam / słyszałam, że Pani Magda taki serwis właśnie dolicza ;)
(Na wstępie się o tym nie dowiedziałyśmy, a szkoda)
Może to jest często spotykane w wielu knajpach. Nie wiem ;) Nie bywam często ;)

Chciałam tylko skromnie spytać co o tym sądzicie - patrząc od strony klienta. Nie pracownika, bo to rzecz (chyba) oczywista.
Fajnie, że ktoś za nas podejmuje decyzję o tym, że zostaliśmy dobrze obsłużeni?
Fajnie, że ktoś za nas podejmuje decyzję o wysokości napiwku? I pomińmy tu fakt, że 10% to ogólnie przyjęte minimum. Może ktoś nie chce dać wcale - pomińmy powody ;)
Może chce dać mniej - pomińmy powody.
Może chce dać NIC, bo nie był zadowolony z obsługi. Może ta obsługa była zbyt miła, zbyt narzucająca się albo zbyt wszędobylska?
A może ktoś chce dać więcej, ale w momencie gdy widzi na koniec, że zadecydowano za niego o wysokości napiwku, z irytacji więcej nie da?
No to jakie jest Wasze zdanie? :)


Bez dygresji pasta kanapkowa z przepisu Goh.
Ja niezmiennie pasty uwielbiam. Kanapkowe PASTY (czemu zapominamy, że nasz makaron to stary dobry MAKARON? Tylko ta wszędobylska pasta i basta :P No i bez dygresji się nie obeszło).

Skład: 1/2 szklanki ziaren słonecznika (obranych), łyżka oliwy z oliwek (w oryginale oliwa z pestek dyni), garstka posiekanego koperku, wrzątek, sól morska;
  • słonecznik zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 20 minut, pozwalając by w tym czasie zmiękł,
  • odsączony prawie całkowicie (odrobinę wody zostawiamy) słonecznik traktujemy blenderem wraz z oliwą i koperkiem,
  • podajemy z dodatkowym koperkiem ;) i solą;
A na inne kanapkowe pasty zapraszam tutaj:

środa, 7 listopada 2012

Pokaż mi swój kalendarz #2.... listopadowych słów kilka

Listopad. Większość go nie lubi, bo smutny, bo deszczowy.
W moim kalendarzu nie jest ani smutno ani deszczowo.


I trochę też tak się dla mnie zaczął pierwszy pracujący tydzień tego miesiąca.
Wyjazd do Warszawy. Absolutnie nieprywatny.
Ale to nic. Nie szkodzi.

I to, że stolica przywitała mnie i PePe ogromną ulewą nie było takie straszne. Nawet to, że dzieliłyśmy się jednym parasolem.
Ani to, że się zapędziłyśmy w dotarciu na pożądane miejsce i musiałyśmy drałować w ulewie po kałużach szukając celu.
Nic nie szkodzi, że w trakcie pierwszego dnia pobytu w sumie skorzystałyśmy 10 razy z komunikacji. W tym trzech różnych rodzajów. I zaznaczam, że w tych rodzajach nie zaznałyśmy ani jazdy pekapem, a tym bardziej autem ;>
Nie szkodzi też to, że długo zgłębiałyśmy tajemną wiedzę dotyczącą uruchomienia kosmicznego prysznica. Bez pomocy pana z recepcji się nie obyło. I nie, prysznic nie był zepsuty :)
Nie szkodzi też, że podczas podróży powrotnej pekapem przysiadł się do nas wątpliwych zapachów (samozwańczy?) pan psycholog i dwie godziny podróży spędziłam zasłaniając gazetą swą twarz wykrzywioną w grymasie uśmiechu pomieszanego ze zmęczeniem spowodowanym wysłuchiwaniem telefonicznych tyrad swoich pacjentów (?).


To naprawdę NIC NIE SZKODZI! Bo jak dziś rano w pracy zgodnie stwierdziłyśmy - nasz wyjazd obfitował w kupę śmiesznych sytuacji (mimo, że buty przemokły!).
A całego smaczku dodała wizyta u Magdy Gessler w Polce, rezygnacja z tejże na korzyść Bellini. Polecam. Miło, spokojnie, ładnie i bardzo smacznie.
Smaczku dodał też pan kierowca z autobusu miejskiego, który bez pytania sprzedał nam bilety ulgowe (uda się to przepchnąć w delegacji?).
Nie mówiąc już o przeczytaniu prawie od deski do deski WO Ekstra (polecam - jak zwykle z resztą) i połowy "Wilgotnych miejsc" (ktoś zna?). Czyli wielogodzinny powrót taborem też ma swoje plusy.


I jak ja mam stwierdzić, że listopad nie jest fajny??
I wcale nie ma na to wpływu fakt, że jeszcze w tym miesiącu znów gdzieś wyruszę na kilka dni :P.
Absolutnie nieprywatnie :)

**************************

W październiku pisałam tu o kalendarzu, który uwielbiam. W odpowiedzi na ów post, Qrka przesłała mi... swój kombajn.


Czyż nie jest cudny?
I przeczytajcie u niej co znalazła ostatnio na odwrocie swego kalendarza :)
Kto się teraz pochwali jakimś swoim ulubionym? Albo i nie ulubionym? :)

************************

A Gosi dziękuję za wyróżnienie mego bloga. Wyróżnienia są ogromnie miłe. Tylko te łańcuszki tak jakoś no.... ambiwalentne odczucia mam. No dobra w małej czcionce poodpowiadam ;)

1. Jakim zwierzęciem określiłabyś swoją osobę? Brak mi wyobraźni, by to ogarnąć :P 2. Wolisz kino, czy teatr? To i to lubię 
3. Jakie jest pierwsze zdanie w książce, którą teraz czytasz? To wspaniała rzecz, gdy starzy ludzie znajdują opiekę w rodzinie 
4. Od jak dawna prowadzisz blog? Od marca 2011 5. Śpiewasz pod prysznicem? Absolutnie nie! 
6. Jaki kolor ma Twój ulubiony koc? Mój ulubiony koc nie jest ulubionego koloru ;)) 7. Czy słodzisz kawę / herbatę? Nie 
8. Śpisz w skarpetkach? Nie! 9. Szykujesz się już do świąt? Absolutnie nie :) 10. Jakie jest Twoje ulubione danie? JAJOWE 
11. Do czego masz słabość? Do JAJOWYCH dań oczywiście ;)

sobota, 3 listopada 2012

Czy można się najeść rosołem?


Można.
A czy można się najeść tak, by za godzinkę nie zgłodnieć i nie szukać drugiego dania?
Można.
Wystarczy kilka dodatków.
Uwielbiam tak podany rosół. Nie dość, że sycący to tak ładnie wygląda. Poza tym nie wymaga dużych nakładów pracy, bo dodatkowo trzeba usmażyć kilka naleśników i pokroić szczypiorek :)

Skład: rosół - nie podaję przepisu, każdy ma swój najlepszy :), aczkolwiek jeśli jest ktoś kto nie dodaje do rosołu piersi z kurczaka niech to zrobi ;), makaron ryżowy - najlepiej ten najcieńszy, pęczek szczypiorku, naleśniki - też każdy ma swój sprawdzony przepis ;)*


  • makaron przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu - zalewamy wrzątkiem, odstawiamy na 3 minuty, odcedzamy,
  • naleśniki zwijamy w rulon i kroimy na paski,
  • porcję makaronu i naleśników wkładamy do miseczki,
  • pierś z kurczaka kroimy w kostkę - przekładamy do miseczki (ilość wedle upodobań),
  • całość zalewamy gorącym rosołem,
  • posypujemy obficie szczypiorkiem;
I jeszcze pytanie za 100 punktów. Używacie kostek rosołowych? Co o nich sądzicie? Jeśli używacie to jakie?
Ja używam swoich własnych ;) Czyli taki oto (a najlepiej bardziej esencjonalny) rosół wlewamy do foremek na lody i.. zamrażamy. Koniec :)

*poszłam dziś na łatwiznę z przepisami, ale aż nie mam śmiałości podawać przepisów tak tradycyjnych; jeśli jednak ktoś chciałby je tu ujrzeć w moim wydaniu proszę o znak / sygnał :) - uzupełnię :P

poniedziałek, 29 października 2012

Dżemory


Jak już wspominałam - nie jem / nie jadam jabłek. Tych surowych.
Sąsiedni poniemiecki dom Za Rzeką stoi pusty od 1,5 roku. Jest na sprzedaż. Razem z dużym podwórkiem, ogrodem i starymi drzewami owocowymi. Nie mogło tam zabraknąć jabłoni, których gałęzie całkiem śmiało pochylają się przez płot na ogród Ajwonki i Gie. Zaraz zaraz, na nasz ogród! ;)
Strasznie żal mi się tych pięknych jabłek zrobiło. Całe stosy zatargałam do Miasta. Załadowałam nimi lodówkę - niech grzecznie czekają na zainteresowanie. Tylko moje! A nie tych przeokropnych owocówek.
I wtedy Siwy przytargał mi kolejną porządną porcję tychże PYSZNYCH :P owoców z naszej podziadkowej miastowej działki.
Nie mam wielkiego gara, nie mam brytfanki. Na wiele, więc rat, w ciągu kilku dni smażyłam dżemy, zbierałam słoiki, a do tych jabłek wrzucałam co było pod ręką.

Dżem jabłkowo - gruszkowy:

Skład: 1kg owoców - już obranych i pokrojonych w kostkę - u mnie 4 sztuki maleńkich gruszek, a reszta to jabłka, 100 g cukru*, sok z cytryny do smaku - +/- z połowy cytryny;
  • jabłka i gruszki obieramy, wykrawamy gniazda nasienne i kroimy w niedużą kostkę,
  • całość wrzucamy do gara, skrapiamy cytryną i zasypujemy cukrem - mieszamy i wstawiamy na mały gaz,
  • co jakiś czas wszystko mieszamy,
  • gdy większość owoców się rozpaćka i odniesiemy wrażenie, że już zbyt często musimy mieszać ;) dżem w zasadzie jest gotowy,
  • w zasadzie, bo można go tu jeszcze doprawić - cukrem i/lub cytryną,
  • gorący dżem przekładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy do góry dnem lub tradycyjnie pasteryzujemy (gotujemy w garze na ściereczce przez około 15 minut);
 



Dżem jabłkowo - dyniowy z dodatkiem gruszek:

Skład: 900g owoców - już obranych i pokrojonych w kostkę (w tym jabłka i 3 maleńkie gruszki); puree z dyni - 2 kubki o pojemności 200 ml, max 100 g cukru**, szczypta cynamonu;
  • do puree dyniowego natchnęła mnie Gośka - jestem w szoku, że jest tak pyszne - smakuje jak bardzo słodziutka ugotowana marchewka, którą lubię przeogromnie; 
  • zgodnie z "dyspozycją" Gośki, pokrojoną w kostkę dynię (ze skórą, bez miąższu i pestek) układamy na blaszce, przykrywamy papierem do pieczenia i zapiekamy około 30 minut w temperaturze 180 stopni - do momentu aż dynia zacznie puszczać soki; po wyjęciu z piekarnika, ściągamy skórkę, a miąższ blenderujemy,
  • ja byłam tą farciarą, że dostałam w prezencie pudełko pokrojonej w kostkę i obranej dyni! (Daro dziękuję) - taką też kostkę włożyłam do piekarnika i postąpiłam z ww. opisem,
  • z jabłkami i gruszkami obchodzimy się tak samo jak w poprzednim przepisie - pokrojone zasypujemy cukrem, cynamonem, mieszamy i smażymy,
  • gdy owoce będą prawie gotowe dodajemy puree dyniowe, mieszamy i smażymy jeszcze przez kilka minut,
  • gorący dżem przekładamy do wyparzonych słoiczków i odwracamy do góry dnem lub tradycyjnie pasteryzujemy (jak wyżej);
 


*dla wielu z Was może to być mało, dlatego ilość cukru wedle upodobań :)
** i znów - według mnie MAX :) - jednak trzeba pamiętać, puree z dyni jest bardzo słodkie!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...