poniedziałek, 26 grudnia 2011

Święta, święta...


 ...i wiadomo ;). Już po. Jak Wam minęły? Co jedliście? Co było najlepsze? Niekoniecznie kulinarnie :).

Moje święta Za Rzeką :)). Na stole znajdziecie... No właśnie - co Waszym zdaniem jest na zdjęciu wokół świeczki? :) Podpowiem, że potrawy jak najbardziej tradycyjne.






Choinka też tradycyjna :). Wiele bombek ma lat... Zdecydowane kilkadziesiąt - te lubię najbardziej. Znalazło się też miejsce dla moich pierniczków i suszonych pomarańczy.

 

Dziękuję za życzenia :). Ja życzę radości i spokoju nie tylko od święta ;).

środa, 21 grudnia 2011

popierniczyłam


Wiecie co? Spadek formy mam. Tak to niestety jest jak chce się wziąć kilka (kilka czyli aż 4! zatrważająca ilość) dni urlopu. Wszystko na wariata. Wszystko na już, na wczoraj. I co z tego, że plan pracy miałam dobry, skoro co rusz wyskakiwały różne kwiatki i nagłe mega pilne tematy do załatwienia? No, ale tak jest zawsze przed urlopem (nawet tak krótkim) i zauważyłam, że tak jest często w piątki. Więcej powiem! W piątki o godzinie 14:23 potrafi powstać zamęt. Chaos wręcz. Adrenalina podskakuje i nawet nie czujesz, że to piątek, że przed chwilą czułeś weekend, a nawet lekkie zmęczenie tygodniem całym.
Gorzej jest po powrocie do domu. Nie chce się już nic! A co zrobić jak się kilka dni wcześniej narobiło 4 blachy pierników z dziurami i w te dziury trzeba włożyć czerwone lub zielone (jakby kolor miał tu jakieś znaczenie) wstążeczki? A co jak niektóre dziury okazały się trochę za małe, a mulina za chiny nie chce wleźć w oko igły?

No i co? Nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w mega cierpliwość. Swoją drogą, dla mnie to naprawdę niezła szkoła! Zachciało się pierników...

W każdym razie podołałam. Dziury wypełnione, niektóre pierniki ozdobione, ale golasy chyba bardziej mi przypadły do gustu :).


 
A całość zrobiłam następująco:
  • 1 łyżkę masła wrzucić do rondelka (lubię to słowo),
  • do masła dodać 1/2 szklanki miodu oraz 1/2 szklanki cukru pudru,
  • ww. podgrzewamy - mieszamy aż uzyskamy jednolitą masę,
  • dodajemy 1 jajo, 2 szklanki mąki, 1/2 łyżeczki sody rozpuszczonej w łyżce letniej wody,
  • dodatkowo dajemy kopiastą łyżeczkę korzeni (ja dodałam 2 łyżeczki przyprawy do piernika),
  • całość zagniatamy przez 10 minut (ciasto jest bardzo klejące i ciągnące się),
  • ciacho wstawiamy na godzinę do lodówki,
  • rozwałkowujemy (ja wspomagałam się sporymi ilościami mąki - wkurzało mnie ta klejąca się konsystencja) raczej cienko i wycinamy pierniki ;) (najlepsza czynność),
  • pierniki układamy na blasze wyłożonej pergaminem i pieczemy w 180 stopniach przez 12 - 15 minut,
  • gotowe! :)
Aha! Jeśli pierniki mają zawisnąć to przed włożeniem do piekarnika wycinamy dziurki - za radą Kasi zrobiłam to za pomocą słomki do napojów :). Pamiętajcie, by dziurki nie były za małe - pierniki wyrosną podczas pieczenia.




Chciałam dodać, że pierniki robiłam pierwszy raz w życiu :). Nie jestem fanką tego smaku. Chciałam tylko, by były na choince. Obdarowałam nimi kilka osób - chyba byli zadowoleni, co? Nawet jak się komuś nie podobają to mogą je pochłonąć ;).

A od dziś wolne, więc nie pamiętam co działo się wczoraj i przedwczoraj :). To już jest nieważne :).
Poza tym, śniło mi się, że spadł śnieg. Budzę się, spoglądam przez okno i co widzę? To:


Owieca boję się Ciebie - wszystko przez Twoje modły ;)

środa, 14 grudnia 2011

podkówki orzechowe


No dobra. Przyszła kryska na... na mnie :). Już nie będę AŻ tak przekorna i wrzucę coś świątecznego (Aga, mam nadzieję, że będziesz zadowolona). I nie będzie żadnego morału. Nie będzie też refleksji. Bo i po co znów? Ostatnio były i refleksje i wgłębianie się w tematy poboczne, niekoniecznie bezpośrednio związane z tematem głównym. A może tematy poboczne były jednak tym głównym wątkiem? A główny mimo, że miał głównym być, zszedł na plan dalszy. Na boczny tor. Nieważne. Choć w zasadzie ważne jest to, że to co na zdjęciach to miał być lub może i był temat główny (to tak gwoli uporządkowania, a raczej uładzenia przekazywanych informacji).

Dziś będzie miło lekko i przyjemnie. I słodko. Słodko to może odrobinę wbrew mnie, ale słodko w tym przypadku ani trochę nie znaczy wbrew.
Przejdźmy lepiej do meritum. 
Podkówki orzechowe królują Za Rzeką od ładnych kilku lat. A raczej od ładnych kilku świąt ;). Ich smak i konsystencję przedkładam nad wszystkimi piernikami. Podkówki są tak kruche, że prawie rozpływają się w ustach. Zawsze któraś, a raczej któreś, złamią się w pół, ale to dobrze, bo te połówki od razu się wyjada :).


  • 200 g masła (masła MASŁA, nie margaryny, nie masłopodobnych, nie mixów) kroimy w misce na kawałeczki,
  • dodajemy 3 żółtka,
  • wsypujemy 300 g mąki tortowej (najlepiej jak będzie świeża),
  • dodajemy 50 g cukru pudru,
  • a na koniec 50 g zmielonych na proszek (w blenderze, w maszynce lub startych na tarce - tego ostatniego nie polecam, szkoda czasu, nerwów, palców i porządku w kuchni) orzechów;
  • wszystko zagniatamy aż nam się kula utworzy,
  • wkładamy do lodówki na 20 minut;


A teraz uwaga! Ja orzechów daję trochę więcej - około 70 g. Jednak jeśli przesadzicie z ich ilością, ciasto będzie za tłuste i rozsypie się podczas pieczenia. Dlatego, jeżeli wolicie jeszcze więcej orzechów to i więcej mąki. A gdy będzie problem ze zrobieniem ciastowej kuli to dodajemy orzechy / żółtko / trochę masła.
  • piekarnik włączamy na 180 stopni,
  • w tak zwanym międzyczasie, wyciągamy kawałek ciasta i w dłoniach robimy małe wałeczki, które układamy na blasze w kształcie podkówek,
  • blacha z piekarnika - ta płaska (ciasto jest tłuste, więc nie musimy jej wykładać papierem),
  • całość pieczemy około 15 minut lub do momentu aż podkówki zbrązowieją (mniej lub bardziej - jak wolicie),
  • bardzo ciepłe podkówki obtaczamy w przesianym cukrze pudrze z dodatkiem cukru waniliowego;
Uwaga kolejna :): podkówki najlepiej robić na dwie blachy - jedna się piecze, szykujemy kolejną. Powyższe proporcje starczą na niecałe dwie blachy. Ja zwykle robię z podwójnej porcji :).
Poza tym, ściągając podkówki z blachy obchodzimy się z nimi delikatnie i ostrożnie.


P.S. Wracając do pierników. Planuję je zrobić, ale tylko po to, by zawiesić na choince ;)

P.S.2. Podkówki biorą udział w akcji durszlakowej :)

piątek, 9 grudnia 2011

odrobinkę refleksyjny lunch w Paryżu

Na większości blogów już się zrobiło zimowo lub świątecznie. U mnie przekornie jeszcze nie ;), może następnym razem. Póki co, zaległy wpis o książce Elizabeth Bard Lunch w Paryżu. I o związanej z nią małej refleksji.
Elizabeth, amerykańska dziennikarka i miłośniczka sztuki, która przez Londyn trafia do Paryża, a tam, oczywiście zakochuje się. Nie jest to tylko miłość do francuskiego osobnika jakim jest Gwendal, (nota bene, ciekawe imię) ale także do kuchni - niekoniecznie tylko francuskiej. Zanim Elizabeth przyzna się, że darzy miłością nie tylko swego Francuza, minie trochę czasu, przewertujemy trochę kartek, po-podglądamy bohaterkę w kuchni, na targu, w masarni albo piszącą artykuł w kawiarni, w której spotyka "swojego" rzeźnika. Rzeźnik ów to kawał gburowatego chłopa, który wtedy, w tej kawiarni zauważa Elizabeth i wita ją lekkim skinieniem głowy. Czy to był początek kucharskiej miłości? A może było to wtedy, gdy z lekkością zaczęła poruszać się po francuskich straganach? Z lekkością dosłownie i w przenośni. Albo wówczas gdy zaczęła rozumieć Affifa - kulinarnego artystę z nowej francuskiej rodziny? Kiedy by to nie było, do miłości dochodzi. I bardzo dobrze, bo bez niej nie byłoby w tej książce, a może i nigdzie indziej, tylu fajnych przepisów. Tylu nieskomplikowanych przepisów, które w większości mają powszechnie dostępne składniki.

Zdecydowanym plusem tej książki jest po prostu jej formuła. Opowieść prawdziwego życia autorki - może ciężko stwierdzić czy wszystkie wątki miały miejsce rzeczywiście, ale odnosi się takie wrażenie. A do mnie prawdziwe historie zawsze przemawiają ze zdwojoną siłą. Tak więc opowieść życia autorki przeplatana jej codziennymi i odświętnymi daniami.
Przyznam, że gdy byłam zbyt zmęczona, by wczytywać się w kolejne perypetie, wertowałam kartki na koniec rozdziału i obczajałam jakie są tam smaczki :).


Kolejnym pozytywem jest możliwość poznania dwóch kulinarnych (i nie tylko) kultur. Francuscy pesymiści celebrujący każdy kęs niewielkich porcji kontra optymistyczni (a może nawet pozytywnie roszczeniowi) Amerykanie pałaszujący ogromne ilości jedzenia. Francuzi w Stanach kontra Amerykanie we Francji... :)
Oczywiście nie zabraknie wspólnych uniesień i rozterek powodowanych czasem owymi różnicami kulturowymi.


Minusy? Książki nie połknęłam, ale czy to rzeczywiście minus? Może podeszłam do niej z lekkim francuskim sceptycyzmem albo i małą celebracją? :)

Refleksja? Chyba bardzo przywykliśmy do przepisów kulinarnych opatrzonych fotografiami. W tej książce tego nie znajdziemy. Kilka osób, które książkę u mnie widziały skwitowały ją krótko: "przepis musi mieć zdjęcie" i trach - książka zamknięta z powrotem leży na półce. A może trochę wyobraźni? A może dzięki temu zyskamy element zaskoczenia gdy upichcimy coś z takiego przepisu? Czy to nie będzie dużo bardziej przyjemne niż "wiem jak to będzie wyglądać"? Może nie warto od razu odrzucać takich pozycji?
Na pewno nie warto! :)

A to mój element zaskoczenia z tej książki:


Pisałam o nim tutaj :)

niedziela, 4 grudnia 2011

koreczki

Kojarzycie jaki oryginalny prezent dostałam od Gosi i Sajmona? Tak czy siak przypominam - jest tutaj. Z okazji sajmonowych imienin, razem z Lee dałyśmy mu coś nie do końca typowego ;). Uprzednio prezent wykonałyśmy własnoręcznie.
Tak tak, były to różnorakie koreczki. Może nie jest to coś nowatorskiego, ale przynajmniej nie był to koreczek tylko z żółtym serem i oliwkami ;). I chyba jest to lżejszy post niż poprzedni? ;) Na pewno znajdzie zwolenników wśród tych, dla których karkówka to... no niekoniecznie ;).




Koreczek raz:
  • kiełbaska podsuszana,
  • jajko przepiórcze,
  • szczypiorek;
Koreczek dwa:
  • żółty ser,
  • papryka,
  • ogórek zielony,
  • koperek;





Koreczek trzy:
  • pumpernikiel,
  • kiełbaska podsuszana,
  • kukurydza marynowana;
Koreczek cztery:
  • pumpernikiel,
  • żółty ser,
  • pomidorek koktajlowy;







Wykonanie tak jak na załączonych obrazkach ;). Niektóre składniki kroimy w kosteczkę, inne w plasterki, a jeszcze inne wzdłuż, by zrobić łódeczki :).
I co, dałam radę z "reprezentem"? ;)

P.S. Do koreczków była gra Czarne historie - polecam! :)

P.S.2 Gdzie jest śnieg?!

P.S.3. Koreczki zgłaszają się do poniższej akcji w kategorii Coś z niczego:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...