Na większości blogów już się zrobiło zimowo lub świątecznie. U mnie przekornie jeszcze nie ;), może następnym razem. Póki co, zaległy wpis o książce Elizabeth Bard Lunch w Paryżu. I o związanej z nią małej refleksji.
Elizabeth, amerykańska dziennikarka i miłośniczka sztuki, która przez Londyn trafia do Paryża, a tam, oczywiście zakochuje się. Nie jest to tylko miłość do francuskiego osobnika jakim jest Gwendal, (nota bene, ciekawe imię) ale także do kuchni - niekoniecznie tylko francuskiej. Zanim Elizabeth przyzna się, że darzy miłością nie tylko swego Francuza, minie trochę czasu, przewertujemy trochę kartek, po-podglądamy bohaterkę w kuchni, na targu, w masarni albo piszącą artykuł w kawiarni, w której spotyka "swojego" rzeźnika. Rzeźnik ów to kawał gburowatego chłopa, który wtedy, w tej kawiarni zauważa Elizabeth i wita ją lekkim skinieniem głowy. Czy to był początek kucharskiej miłości? A może było to wtedy, gdy z lekkością zaczęła poruszać się po francuskich straganach? Z lekkością dosłownie i w przenośni. Albo wówczas gdy zaczęła rozumieć Affifa - kulinarnego artystę z nowej francuskiej rodziny? Kiedy by to nie było, do miłości dochodzi. I bardzo dobrze, bo bez niej nie byłoby w tej książce, a może i nigdzie indziej, tylu fajnych przepisów. Tylu nieskomplikowanych przepisów, które w większości mają powszechnie dostępne składniki.
Zdecydowanym plusem tej książki jest po prostu jej formuła. Opowieść prawdziwego życia autorki - może ciężko stwierdzić czy wszystkie wątki miały miejsce rzeczywiście, ale odnosi się takie wrażenie. A do mnie prawdziwe historie zawsze przemawiają ze zdwojoną siłą. Tak więc opowieść życia autorki przeplatana jej codziennymi i odświętnymi daniami.
Przyznam, że gdy byłam zbyt zmęczona, by wczytywać się w kolejne perypetie, wertowałam kartki na koniec rozdziału i obczajałam jakie są tam smaczki :).
Kolejnym pozytywem jest możliwość poznania dwóch kulinarnych (i nie tylko) kultur. Francuscy pesymiści celebrujący każdy kęs niewielkich porcji kontra optymistyczni (a może nawet pozytywnie roszczeniowi) Amerykanie pałaszujący ogromne ilości jedzenia. Francuzi w Stanach kontra Amerykanie we Francji... :)
Oczywiście nie zabraknie wspólnych uniesień i rozterek powodowanych czasem owymi różnicami kulturowymi.
Minusy? Książki nie połknęłam, ale czy to rzeczywiście minus? Może podeszłam do niej z lekkim francuskim sceptycyzmem albo i małą celebracją? :)
Refleksja? Chyba bardzo przywykliśmy do przepisów kulinarnych opatrzonych fotografiami. W tej książce tego nie znajdziemy. Kilka osób, które książkę u mnie widziały skwitowały ją krótko: "przepis musi mieć zdjęcie" i trach - książka zamknięta z powrotem leży na półce. A może trochę wyobraźni? A może dzięki temu zyskamy element zaskoczenia gdy upichcimy coś z takiego przepisu? Czy to nie będzie dużo bardziej przyjemne niż "wiem jak to będzie wyglądać"? Może nie warto od razu odrzucać takich pozycji?
Na pewno nie warto! :)
A to mój element zaskoczenia z tej książki:
Pisałam o nim tutaj :)
Jeśli książka i przepisy w niej są tak napisane i opisane, że bez zdjęć nadal ślinka leci i chce mi się biec do kuchni to znaczy, że moc słowa nad obrazem przeważyła:)
OdpowiedzUsuńKsiążki poszukam bo lubię czytać wszystko co ma kulinaria...i miłość w tle;)
I dosyć tej przekory dawaj coś świątecznego:))
Uściski!
Aga, przepisy są napisane właśnie tak, a na dodatek w większości są tak proste, że bardzo chce się je wypróbować!
OdpowiedzUsuńHehe, cierpliwości ;), w końcu coś świątecznego będzie ;)
Buźka!
Brzmi bardzo zachęcająco ;) Może uda mi się dorwać.
OdpowiedzUsuńNie znam tej książki ale po Twojej recenzji bardzo chcę ją mieć:) W ogóle w świecie kulinarnym zaczynam dopiero powoli raczkować...ale coraz bardziej mi się podoba:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU mnie też nie ma nastroju świątecznego, myślę, że po dzisiejszych popołudniowych zakupach to się zmieni:) Miłej soboty, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPs Książki nie znam, muszę przemyśleć to co napisałaś i wziąć się do czytania, bo Mikołaj przyniósł mnóstwo książek:)
Kasia, a może pod choinką znajdziesz coś w tym stylu :)
OdpowiedzUsuńMimi, prawda, że świat kulinarny jest całkiem ciekawy? :) a takie książkowe pozycje tę ciekawość tylko potęgują :)
JaKa, ja już jestem po zakupach, niestety nie były tak owocne jakby chciała. Brak weny dziś - za oknem okropnie ponuro!
To Ci zazdroszczę tych książek od Mikołaja! :)
Miłego weekendu dziewczyny :)
Moje zakupy też nie były takie jak bym chciała.... ale za to mam książki;))) Jestem dzisiaj w sieci późno... dlatego już teraz życzę miłego poniedziałku i udanego tygodnia. Buziaki;)
OdpowiedzUsuńKsiążki - ach :)))
OdpowiedzUsuńA u mnie sytuacja prezentów przez weekend się wyklarowała - może nie mam wszystkich, ale na wszystko są pomysły! A to najważniejsze :)
Miłego dnia i tygodnia, buziaki :)
No to super:) Dzisiaj zaczynam Literaturę Rosyjską. Bardzo mnie ciekawi, choć niektóre pamiętam z liceum.
OdpowiedzUsuńBuziaki:)
Oooo. Daj znać jak idzie czytanie! I co dokładnie czytasz. Ja z rosyjskiej czytałam kryminały Maryniny ;). Świetne :)
OdpowiedzUsuńMam z Biblioteki Polityki Współczesną Literaturę Rosyjską, m.inn. "Jeden dzień Iwana Denisowicza". Zapach książek jest świetny:) Zachęca do zaglądania.
OdpowiedzUsuńMiłej, spokojnej nocki.
ech.. ja też wolę zdjęcia przy przepisach, żebym wiedziała, czy w ogóle chcę się za to zabrać i jak finalnie mniej więcej powinno to to wyglądać. ale opisałaś na tyle ciekawie, że poszukam :)
OdpowiedzUsuńJaKa, kocham zapach książek, zwłaszcza z biblioteki :)). Jak przeczytasz to proszę o małą recenzję :)
OdpowiedzUsuńOwieca, ale że Ty? No kto jak kto... ;))
Jakby nie było to Ciebie posądzam o dużą wyobraźnię ;P
Poszukaj :). Jakby co to będę miała w skanach kilka przepisów z tej książki :)
Pewnie, przy okazji mam zrobić spis, inwentaryzację wszystkich książek. Tytuły, wydawnictwa, rok wydania itd. . Wczoraj zaczęłam, ale końca nie widać... ech;)
OdpowiedzUsuńMiłego popołudnia:)