Będąc bardzo małą dziewczynką uwielbiałam czytać bajki, jednak zapał do czytania mi minął. Powrócił gdy byłam małą dziewczynką i Sąsiadka pożyczyłam mi Anię z Zielonego Wzgórza. Od tego momentu zapał już nie uciekł. Dobra, wiem, że brzmi banalnie, ale tak właśnie było :) poza tym czy banalnie to źle? :)
Jakby nie było, przeczytałam wówczas wszystkie części Ani, również te które były już tylko opowiadaniami i z Anią miały niewiele wspólnego, co było zdecydowanym minusem... A piszę o tym, bo niedawno Wydawnictwo Literackie wydało Anię z Wyspy Księcia Edwarda. Okazało się, że jest to książka, która kończy całą serię i nigdy wcześniej wydana nie była - L.M.Montgomery przekazała ją wydawcy dzień przed tym jak zmarła z powodu przedawkowania leków.
Mimo, iż małą dziewczynką już nie jestem (ok ok, tylko wiekiem nie jestem;) ) to książka wzbudziła we mnie ogromne zainteresowanie i ją kupiłam. Ku mojej uciesze okazała się dość pokaźną, bo liczy prawie 600 stron. No i te moje ulubione duże litery... ;)
Forma książki jest ciekawa, bo składa się ona z serii opowiadań, przeplatanych wieczornymi spotkaniami rodziny Blythe'ów, podczas których czyta się wiersze Ani i jednego z jej synów. Wiersze później są przez bohaterów krótko komentowane i mimo, iż nie jestem ich fanką to chyba ta część książki jest najlepsza, bo przez rodzinne komentarze można wrócić do starej dobrej Ani... Niestety, ale zdecydowanie większa część książki to opowiadania o przygodach ludzi, którzy w jakimś niewielkim stopniu związani są z główną zainteresowaną, ale oczywiście wspominają o niej w samych superlatywach. Trochę to przesłodzone i chyba nie tego oczekiwałam od zakończenia serii... Cóż mi po opowiadaniach o nieznanych osobach, które wygłaszają peany na cześć Ani? No tak, znajdzie się kilka osób, które ją skrytykuje - to pewnie miało być dla zachowania równowagi, ale się nie udało. Przecież Ania to nie był ideał, to była wesoła, bujająca w obłokach trzpiotka. Fakt, nie jest już młodziutkim podlotkiem. Ale co z tego? A może ja trochę dorosłam? A może się tylko czepiam?
Dużym plusem jest ostatnich kilka stron książki, czyli krótka jej historia. Historia opisana przez Benjamina Lefebvre'go, dzięki któremu zakończenie Ani w ogóle zostało wydane.
Mimo krytyki, cieszę się z zakupu :)
Alutka, ani NIE banalnie, ani źle. Myślę, że każda wrażliwa osoba polubiła Rudą Anię;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że taką radość sprawia Ci czytanie, poznawanie. Pewnie wiele się dowiadujesz, a to się przyda.
Ja niestety nie znalazłam czasu na czytanie (bo planowałam na nowym kamiennym tarasie poczytać opowiadania Wiecha)... . Może uda mi się w końcu.. tak, tak... ;)
Jesteś trochę takim trzpiotkiem:) Takim fajnym, pozytywnym właśnie:)Taką Ciebie lubię:)
Pozdrawiam, miłego wieczorku
Dzięki JaKa za tak miłe słowa! Mówisz, że trzpiotkiem? ;))
OdpowiedzUsuńA Tobie na pewno jeszcze się uda poczytać na tarasie - może we wrześniu będziesz miała troszkę więcej czasu? :)
Ja akurat mam troszkę wolnego od pracy, więc czasu więcej :)
Miłego weekendu :)
To wykorzystaj ten wolny czas jak najlepiej, z wielkimi korzyściami dla siebie:)
OdpowiedzUsuńUdanego piątku:)
Taki właśnie mam plan i mam nadzieję na dobre tego efekty :)
OdpowiedzUsuńMiłego ;)
Też uwielbiałam Anię z Zielonego Wzgórza:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Witaj Alutka, jak pogoda? U nas ładnie, ciepło i słonecznie. Życzę miłej soboty i niedzieli:)
OdpowiedzUsuńBuziaki!:)
U nas pogoda taka jak u Was ;) nareszcie!
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu dziewczyny, buziaki :)
Obawiam się, że wieczorem będzie ZNOWU burza. Wczoraj było nieciekawie, takie błyskawice, nie wiedziałam gdzie się schować, żeby ich nie widzieć. Ale fajnie, będą goście to razem jakoś przetrwamy:)
OdpowiedzUsuńA u nas cisza i spokój. Na żadną burzę się nie zanosi, wczoraj też nic nie było, oprócz szarych chmur i kilku kropel deszczu ;)
OdpowiedzUsuńMam sentyment do Ani, obejrzałam po kilka razy filmy na podstawie tej powieści i za każdym razem mi się tak samo podobały. Szczerze powiedziawszy książek nie czytałam, ale mam je na swojej liście pozycji do przeczytania. Po Twojej recenzji książki, mimo tych kilku niuansów nabrałam ochoty na jej lekturę. Miło będzie wrócić wspomnieniami do świata szalonej, rudowłosej Ani!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://www.fashion-life.pl/
Monika bardzo zachęcam Cię do "nadrobienia" Ani :) film jednak nie odda wszystkiego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Dzień dobry, dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńAnię z Zielonego Wzgórza lubiłam bardzo (tylko troszeczkę mniej, niż Tomka z książek Alfreda Szklarskiego) i myślałam, że mam wszystkie książki L.M. Montgomery, a tu się okazuje, że nie :) Cóż, trzeba się będzie kiedyś wybrać do księgarni i wrócić do dziecięcych dni.
A widzę, że Ty masz tu bloga kulinarnego, to się pochwalę - mam cieniusieńką książeczkę, która nosi tytuł "Książka kucharska Ani z Zielonego Wzgórza". Jest m.in. przepyszny przepis na lemoniadę ;)
Pozdrawiam!
No właśnie mnie Tomek ominął - wówczas nie ciągnęło mnie do takich książek, ale z czasem sporo się zmieniło ;)
OdpowiedzUsuńMój blog jest głównie kulinarny, ale nie tylko - w końcu to nieład ;) słyszałam o tej książce, a lemoniady nigdy nie robiłam, więc może ja też powinnam udać się do księgarni? ;)
Pozdrawiam:)
Jestem pod wrażeniem Alucha,bo Ania była lekturą od której zaczęłam chyba czytanie,choć zawdzięczam to mojej przyjaciółce Alinie,a alina i ja to roczniki zaprzeszłe bardzo i najbardziej!!!ale cieszy mnie to,że klasyka jest najważniejsza i nawet "najmojsza"! a z muzyką też tak jest,i z modą itd. bo któż może "cuś" nowego wymyślić? "...ale to juz było..
OdpowiedzUsuńJak nie znajdziesz książki w księgarni to daj znać, napiszę Ci przepis. Jest przepyszna! :)
OdpowiedzUsuńwieszkto - czyli większość z nas zaczynało od Ani, nieważne, w którym roku zaczynało ;) i nie wiem czy jeszcze można coś nowego wymyślić - aż takiej wyobraźni nie mam ;)
OdpowiedzUsuńEwa - dam znać czy dorwałam tę książkę ;)